poniedziałek, 31 marca 2014

Zmiana czasu sprawiła, że budzik zadzwonił dziś wcześniej niż otworzyły się Marysiowe oczka.
Dziwne.
Leżałam więc zdziwiona i nasłuchiwałam. W sumie miałam iść do jej pokoju sprawdzić, co się takiego wydarzyło, że jeszcze jej u mnie nie ma, ale byłam taka śpiąca...
Właściwie to i tak powinnam wstać, bo - helloł, pora do roboty - ale przecież mówię, byłam taka śpiąca...
Nic to.
Leżałam i nasłuchiwałam.
I usłyszałam. Niewyraźne trzeszczenie, słodkie pomrukiwanie...
- dzień dobry, córeczko! - zawołałam
- dzień dobly, mamuniu! - dobiegło zza ściany, a po chwili słychać było tupot małych bosych stópek.
I przyszło słońce moje, rozczochrane, zaspane i uśmiechnięte.

To był piękny poranek.
Nie pierwszy, nie jedyny, ale w końcu przeze mnie dostrzeżony.
Doceniony.

Ćwiczę uważność.
I wdzięczność.

Żeby się w niepokojach i strachach złego czasu nie pogrążyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz