Nie należy dzieci karać karą niezwiązaną z przewinieniem.
W ogóle nie należy dzieci karać.
Można ewentualnie dopuścić, by ponosiły naturalne konsekwencje swoich zachowań.
Tyle teorii.
Przykład z dzisiejszego poranka.
- Marysiu, jedz szybko śniadanie, bo spóźnisz się do przedszkola.
Marysia ogłuchła. Grzebie łapką w talerzu.
Mijają minuty.
- Marysiu, za chwilę trzeba wyjść z domu.
Marysia dalej grzebie łapką w talerzu.
Mijają kolejne minuty. Ogarnęłam dom, Antka i siebie.
- Marysiu, proszę kończyć jedzenie i iść myć zęby.
Marysi słuch wrócił.
I mowa też:
- NIEEEE!!!! Jeszcze nie zjadłam!!!
Tłumaczę:
- ale trzeba już wychodzić
- NIEEEEEEEEEEEE!!!
Przypominam sobie o tafli jeziora i nenufarach i takich tam i proszę:
- nie krzycz na mnie, tylko się zbieraj
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! Cichaj, mamo!!!
Kajam się w myślach za to
cichanie, bo sama tak mówię do potwo... tfu, dziateczek. Pamiętam o nenufarach i cała staję się łagodnością:
- Marysiu, kochanie, uspokój się proszę i idź myj zęby
- NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!
W końcu nie wytrzymuję i odgrażam się:
- Marysiu! Jak będziesz się tak zachowywała, to nie włączę Ci wieczorem bajki!
Zła matka. Zła.
Wszystko nie tak. Cierpliwości mi brakło, a to ja jestem przecież dorosła w tym domeczku.
Bajka ma się nijak do posłuszeństwa przy stole.
Takie zachowanie jest zaprzeczeniem tego, co jest dla mnie ważne w wychowywaniu dzieci.
W dodatku metoda nieskuteczna, bo do Marysiowego nie (cennej informacji zwrotnej o tym, co jest dla niej ważne! ;)) dołączył jeszcze płacz z powodu nieuzasadnionej krzywdy, która ma się objawić wieczorem.
I tak sobie teraz myślę, że właściwie dlaczego ja nie pozwoliłam jej się do tego przedszkola spóźnić?
Może jakby się raz spóźniła, to by w końcu zobaczyła, że ja nie gadam, bom matka gderliwa, tylko czuwam, żeby było tak, jak dla niej najlepiej.
Patrzę sobie na tego mojego słodkiego Anteczka, kluseczkę mamusi, gugającego rozkoszniaka i myślę sobie, że można by go schrupać.
A potem patrzę na tę moją pięcioletnią Złośnicę i odkrywam mądrość słów głoszących, że małe dzieci są tak słodkie, że chciałoby się je zjeść, a jak podrosną, to się żałuję, że się tego nie zrobiło... ;)