piątek, 9 października 2015

Nie należy dzieci karać karą niezwiązaną z przewinieniem.
W ogóle nie należy dzieci karać.
Można ewentualnie dopuścić, by ponosiły naturalne konsekwencje swoich zachowań.
Tyle teorii.

Przykład z dzisiejszego poranka.
- Marysiu, jedz szybko śniadanie, bo spóźnisz się do przedszkola.
Marysia ogłuchła. Grzebie łapką w talerzu.
Mijają minuty.
- Marysiu, za chwilę trzeba wyjść z domu.
Marysia dalej grzebie łapką w talerzu.
Mijają kolejne minuty. Ogarnęłam dom, Antka i siebie.
- Marysiu, proszę kończyć jedzenie i iść myć zęby.
Marysi słuch wrócił.
I mowa też:
- NIEEEE!!!! Jeszcze nie zjadłam!!!
Tłumaczę:
- ale trzeba już wychodzić
- NIEEEEEEEEEEEE!!!
Przypominam sobie o tafli jeziora i nenufarach i takich tam i  proszę:
- nie krzycz na mnie, tylko się zbieraj
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! Cichaj, mamo!!!
Kajam się w myślach za to cichanie, bo sama tak mówię do potwo... tfu, dziateczek. Pamiętam o nenufarach i cała staję się łagodnością:
- Marysiu, kochanie, uspokój się proszę i idź myj zęby
- NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!
W końcu nie wytrzymuję i odgrażam się:
- Marysiu! Jak będziesz się tak zachowywała, to nie włączę Ci wieczorem bajki!

Zła matka. Zła.
Wszystko nie tak. Cierpliwości mi brakło, a to ja jestem przecież dorosła w tym domeczku.
Bajka ma się nijak do posłuszeństwa przy stole.
Takie zachowanie jest zaprzeczeniem tego, co jest dla mnie ważne w wychowywaniu dzieci.
W dodatku metoda nieskuteczna, bo do Marysiowego nie (cennej informacji zwrotnej o tym, co jest dla niej ważne! ;)) dołączył jeszcze płacz z powodu nieuzasadnionej krzywdy, która ma się objawić wieczorem.
I tak sobie teraz myślę, że właściwie dlaczego ja nie pozwoliłam jej się do tego przedszkola spóźnić?
Może jakby się raz spóźniła, to by w końcu zobaczyła, że ja nie gadam, bom matka gderliwa, tylko czuwam, żeby było tak, jak dla niej najlepiej.

Patrzę sobie na tego mojego słodkiego Anteczka, kluseczkę mamusi, gugającego rozkoszniaka i myślę sobie, że można by go schrupać.
A potem patrzę na tę moją pięcioletnią Złośnicę i odkrywam mądrość słów głoszących, że małe dzieci są tak słodkie, że chciałoby się je zjeść, a jak podrosną, to się żałuję, że się tego nie zrobiło... ;)

2 komentarze:

  1. Oj życie. Teoria swoje, a praktykę... trzeba wypraktykować dopiero. A i tak nie zawsze się udaje.
    Podejrzewam, że jeszcze będziesz miała okazję zastosować inną metodę. Choć wiem, że miło by było żeby nie trzeba było.

    OdpowiedzUsuń
  2. och tak, nie mam złudzeń.
    marysia da mi jeszcze milion pięćset sto dziewięćset szans na poćwiczenie i poprawę ;)
    a za jakiś czas wesprze ją w wysiłkach brat.
    taki lajf, pewnie wiesz coś o tym, nie? :)

    OdpowiedzUsuń