poniedziałek, 21 grudnia 2015

jarmark bożonarodzeniowy.

Postanowiłam zrobić dzieciom przyjemność.
Pozwolić chłonąć zapach pierników, dźwięk kolęd i w ogóle całą tę świąteczną atmosferę - choinka, światełka, małe domki jak z bajki. Do tego zdjęcie z krasnoludkiem, małe zakupy i przejazd Ekspresem Polarnym.
Tak, pomysł, żeby wybrać się na Jarmark Bożonarodzeniowy był świetny.
Był tak bardzo świetny, że kwadrylion innych człowieków miało na sobotni wieczór dokładnie taki sam.

Matko Bosko przenajjedyńszo.
Mało nas nie zadeptali.
Antek rozwył się jeszcze zanim przedarliśmy się do choinki.
Wył aż do tego ekspresu, na którym dla odmiany Marysia piszczała z radości.
Uznałam, że czas najwyższy wracać do domu, więc nastąpiła zmiana - Antoś się uspokoił, rozwyła się Marysia.
Nie mam (kulturalnych) słów, żeby opisać wrażenia.




Sprawianie dzieciom przyjemności to moja specjalność.

wtorek, 15 grudnia 2015

40. pięć miesięcy Antosia.

Niby tak jest, czas mija, dzień za dniem... Od lipca do grudnia 5 miesięcy.
Myślałby kto - nic dziwnego.
A jednak!
Bo to jest coś niewyobrażalnie zdumiewającego, że moja kluseczka słodziutka, cium cium, kurczaczek nieopierzony, chudzinka maleńka jest już taki dorosły!
Mój pięciomiesięczny Antoś.
Anteczek. Antoniuszek. Antolek.
Fantastyczny moczyciel śliniaczków. W godzinę załatwia trzy!
Mały człowiek z wielkim głosem (wrzasklę) i (nie)zdecydowanym charakterem (marudlę).
Akrobata, dla którego złapanie za stópkę to betka. Obrót na brzuszek - łatwizna. Wypadnięcie z maty - drobiazg.
Wciąż nieśpioch. W nocy budzi się milion pięćset sto dziewięćset razy, a w dzień wystarczają mu 3 drzemki, po 20 minut każda (jaka szkoda, że mi nie wystarczają!).
Z pozytywów - wózek przestał kłuć go w pupę! I śmieje się jeszcze więcej, głośniej i radośniej, niż wcześniej.
I niech mu tak zostanie.

Rozmawiałam ostatnio z małżonem o spotkaniu świątecznym organizowanym przez mojego pracodawcę.
- nie chce mi się iść na tę imprę - powiedziałam - ale pójdę, bo w zasadzie muszę...
Nieroztropne to było.
Na hasło 'impra' Marysia zastrzygła uszami.
- mamusiu! - zawołała przejęta - nie musisz iść na implę!
- naplawdę - dodała przekonująco i pospieszyła z wyjaśnieniami - bo ty i tak nie możesz pić alkoholu!
- ani wina ani piwa! Nic, co lubisz!


piątek, 11 grudnia 2015

39. plakaty w kuchni.

Nie doceniłam małżona!
Wcale nie potrzebował pół roku, żeby powiesić plakaty.
Wystarczyły dwa tygodnie, dwa fochy, dwadzieścia trzy przypomnienia i są!


Teraz piję sobie kawę, patrzę na ten z koroną i od razu mi milej.
(powiedziała Matka Dekoratorka, po czym usłyszała wrzask z wózka i pognała i tyle ją było widać - Antoniusz bowiem ma katar, a wiedzieć trzeba, że niemowlę z katarem, to nie tylko wrzasklę, ale i marudlę. I tyle było miłego)
(drugi nawias - dywanik jest za mały, Marysia jednak pokochała go od razu całym sercem, położyła na nim poduchę, przykryła kocykiem i zapytała, czy może tam spać, odcięła też przezornie metkę, żeby matka nie mogła go odesłać. No więc zostanie z nami. W następnym odcinku Matki Dekoratorki  pokażę, jak się prezentuje).

poniedziałek, 7 grudnia 2015

38.

Przyszedł!
W nocy, po cichutku.
O 5 rano, głośno, Marysia postanowiła podzielić się z nami tą radością.
Dobre dziecko.

Była to właściwie już druga wizyta Mikołaja, w sobotę bowiem Święty pojawił się w małżonowej pracy:


I nie powiedział jeszcze ostatniego, grudniowego słowa!
Spodziewamy się go ponownie w Wigilię.
Z prezentami dla Marysi nie będzie miał kłopotu, przygotowała przecież list, a nie wszystkie zabawki zmieściły się teraz do sań.
Nie będzie miał też kłopotów z prezentem dla Antosia, bo synek wyszeptał mi do ucha, że marzy o cotton balls'ach, zestawie obiadowym z włókna bambusowego, patchworku do łóżeczka i kilku ładnych ubrankach.
Po światełka poleciałam dziś do Biedry i są! Swoją drogą naprawdę fajne :)
A żeby Marysia nie czuła się pokojowo-zapomniana, zamówiłam jej wczoraj dywanik:
Niestety, nie doczytałam, że to serio dywanIK, bo kurduplaty jest bardzo i nie wiem, czy nie będę musiała go jednak odesłać...
Nic to, zobaczymy, jak dostarczą.

wtorek, 1 grudnia 2015

Odpowiedź na odwołanie przyszła szybciej niż się spodziewałam.
Świetnie wpisała się w listopadowy klimat.
Droga J. 
Dziękujemy za pismo. Z przykrością informujemy, że nie widzimy podstaw do zmiany zajętego stanowiska. Decyzja jest ostateczna i nieodwołalna.
Niebo.
I już. Żadnego dopisku, że w razie jakby ktoś coś kiedyś, to sąd, to pozew, to można rozważyć, zastanowić się, zmienić.
Nic.
Przychodzi taki dzień, jedna chwila, jedno wydarzenie i przekreśla wszystkie człowiecze nadzieje.

A świat mimo to się nie kończy.
Życie toczy się dalej.
Dzieci czekają na Mikołaja.
Właściwie póki co czeka Marysia, która w sobotę przygotowała list.
Zaczęła grzecznie.
Kochany Mikołaju, przynieś mi proszę to, co narysuję.
Pomyślałam, że fajnie, mam pół godziny spokoju, w końcu rysowanie wymarzonych prezentów musi chwilę trwać. Poszłam zrobić kawę.
Marysia w tym czasie wpadła na genialny pomysł - żeby sobie zaoszczędzić pracy a Świętemu domysłów, powycinała i wkleiła zabawki z dorzuconego do gazety katalogu Smyka.
Szybko jej to szło. Jeszcze kawy nie wypiłam, a tam już były dwa zestawy Lego Friends, sukienka Elsy, lalka Elsa, dom kucyków Pony i narysowana odręcznie czekolada.
Skromniutko.
Teraz muszę jej jakoś wytłumaczyć, że to wszystko nie zmieści się w budżecie w saniach...