poniedziałek, 9 stycznia 2017

Długi łikend.
Z dziećmi zdarza się, że długie łikendy są naprawdę długie.
I się dłużą.

Trzeciego dnia długiego łikendu małżon zapytał, czy mamy jakieś plany na popołudnie.
Nie mieliśmy. Żadnych, poza oczywistym - przetrwać.
Naprawdę nie wiem, dlaczego sądziliśmy, że łatwiej będzie poza domem. W takiej na przykład Ikei.
Pojechaliśmy, nie minęło pół godziny i już udało nam się zaparkować. Kolejne pół i proszę - Marysia bawi się w Smalandii. Godzinka przeciskania się przez tłum i uczestniczenia w zainicjowanej przez Antoszka zabawie: goń mnie matko a ja wieje, nie dygaj, człowieki mnie nie rozdepczą! no chyba żeby!
Pół godziny przy kasie i gotowe!
Ze sklepu wyszliśmy z drobiazgami. Dozownikiem do mydła, pierniczkami na choinkę i pudełkiem. I z ramką na zdjęcia. I jeszcze z potem spływającym po plecach i dwojgiem wrzeszczących dzieci, które w prostej i zdecydowanej formie wyrażały pragnienie pozostania tam dłużej.

Czasem im zazdroszczę tej nieskrępowanej niczym wolności prezentowania poglądów. Gdybym ja w podobny sposób wyrażała własne sąsiedzi przestaliby nam odpowiadać na dzień dobry...

A dla zmiany tematu świąteczny Antonio.
Przesłodki*
 I uśmiechnięty.


 I zaczytany.

Muszę jeszcze jakieś Marysiowe zdjęcia wygrzebać, świateczne, uśmiechnięte i zaczytane, bo też przesłodka jest*

* na zdjęciach i we śnie.

sobota, 31 grudnia 2016

Tak sobie myślę, że dobrze by było, gdyby wszystko co się wydarzyło, było po coś.
I było potrzebne.
I dobre.

Życzę Wam i sobie nadziei, że tak jest i siły, żeby w tej nadziei trwać.
Miłości i radości w Nowym Roku!

A teraz korzystając ze snu Antoszka i ferii Marysi odmeldowuję się spędzić wieczór z małżonem.
I z Bridżit!
Bo Bridżit jest fajna.
Jeszcze fajniej byłoby mieć wieczór i małżona i Bridżit i ALKOHOL.


To zadanie na nowy rok.
Doceniać, co się ma i nie ustawać w wysiłkach o więcej ;)



wtorek, 22 listopada 2016

Mamy w domu Pyskatkę.
Ma cudne, niebieskie oczy, którymi malowniczo przewraca.
Ma delikatne złote włoski, które kryją zgrabne uszka.
Zgrabne uszka zatyka, bo wrażliwa jest.
Na nasze zrzędzenie.
I wielką paszczę ma, do pyszczenia.

Pyskatka porozrzucała po stole kredki.
Małżon prosi:
- pochowaj kredki
Marysia, pod nosem:
- ciekawe skąd tyle malutkich grobów mam wziąć...

Boję się myśleć, co to będzie, jak będzie nastolatką.

Zabrałam w niedzielę potwor, tfu, dzieciątka na jarmark.
Już prawie zapomniałam, że w zeszłym roku było tak.
Dzięki dzieciątkom pamięć mi wróciła.
Płakali na zmianę, Antoś, jak szliśmy, Marysia, jak wracaliśmy.
Pierniczki w kształcie aniołków na chwilę zamknęły im dzioby.
Na krótką, bo Antoś uznał, że Marysiowy na pewno jest lepszy. Marysia się z nim chyba zgadzała, bo nie zamierzała się dzielić ani wymieniać.

Jarmark bożonarodzeniowy ma swój niepowtarzalny klimat.

środa, 2 listopada 2016

Doszłam do takiego etapu w macierzyństwie, że dzieci nie są już w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
Brak równowagi stał się bowiem moim stanem naturalnym.

Dzieciątka sytuację rozumieją i udzielają koniecznego wsparcia, żebym nie zmieniała drogi.

Marysia złości się, krzyczy, tupie, ma tego dość no i oczywiście standardowo nie chce i nie będzie.
W dodatku, zołza mała, powtarza. Po mnie. To, co mówię, kiedy już nie wiem, co powiedzieć, a jednak czuję, że muszę.
- mamo, nie zapominaj z kim rozmawiasz - woła wzburzona Marysia - nie jestem twoją koleżanką! Jestem twoją CÓRECZKĄ!
Przeglądam się w niej jak w lustrze i oblewam rumieńcem wstydu.

Antoszek piszczy, płacze i marudzi.
Ze żłoba przytargał bostonkę.
Mam jedno takie słowo, żeby ten wirus opisać, zlepek słów właściwie, ale nie powiem, bo nie nadaje się do upublicznienia. Za to myślę sobie to jedno takie słowo, zlepek słów właściwie, bardzo intensywnie i niech ten wirus wie!
Ostatnie noce spędziłam przy oknie w salonie z Antosiem na ręce, jednej, bo w drugiej trzymałam łyżeczkę z syropem na gorączkę i próbowałam mu ją wsadzić do dzioba, zagadując jednocześnie Anteczku, gdzie jest śmieciara?
A Anteczek rozkładał rączki, że śmieciary nie ma i zaciskał usta.
Wtedy do akcji wkraczał małżon, który machał rękami i wołał Antosiu, zobacz, jak robi wrona!

Cudnie robi wrona o 4 nad ranem.

poniedziałek, 19 września 2016

Sądziłam, że jestem ponad to.
Że mnie takie pierdoły nie ruszają.
Że ręką machnę, że się uśmiechnę pod nosem.
Że może nawet powiem coś zabawnego.
A jednak nie.

Doprowadzają mnie na skraj rozpaczy.
Do miejsca, gdzie cierpliwość jest tylko mglistym wspomnieniem.
Są dla mnie traumą taką, jak dla mej córki (co krzyczy, piszczy, płacze, nieeeee uuuuuuuuuuuumieeee, nieeeeeeeeeeeeeee chceeeeeeeeeeeeeeeeeee, nie będzieeeeeeeeeeeeeeeeee, nie cierpi, nienawidzi i nieeeeeeeeeee zrooooooooooooooooobi).
Czarci wytwór, człowieka niegodny.
SZLACZKI.

Antoś też ma swoje traumy.
Drogę poznaje i na ostatniej prostej przed żłobem zaczyna płakać żałośnie...
A w piątek był szcześliwy, bo miał wolne.
Ja byłam szczęśliwa nieco mniej, bo miał wolne, albowiem przywlókł zarazę.
W nocy wymiotował, w dzień ozdrowiał.
Phi, pomyślałam, lajcik!
W sobotę lajcik przeszedł na małżona, w niedzielę na Marysię, a dziś dopadł mnie.

Lajcik.
Taa.

czwartek, 15 września 2016

Marysia zaczęła szkołę!
Poszła przejęta, z radością i ciekawością, rozemocjonowana niecierpliwie nóżkami przebierała.
Ona - taka już duża!
Uczennica!

A potem pani ze świetlicy nie zabrała jej na lekcje, zapomniała zrobić zadanie domowe, zgubiła książki, a wraz z nimi całą frajdę.

Przeokrutnie wkurza mnie ta szkoła.
Przeokropnie.
Przestrasznie.
Przebardzo.
I żadne nenufary na taflach jeziora mnie nie uspokoją!

Tłumaczę tej małej główce, że to wszystko nic nie znaczące drobiazgi są, że szkoła to wspaniała przygoda, że ważne jest, żeby się dowiadywać nowych rzeczy, żeby poznawać, chłonąć, doświadczać, żeby się dobrze z tym czuć i świetnie bawić, ale wszystko obraca się w niwecz, albowiem:
'wcale nie, bo pani mówiła, że...!'
Wyrocznia.
Bez powołania.

Gorzej nie mogła trafić.

Antoszek za to miał farta, bo się miejsce w żłobku zwolniło.
Cud prawdziwy, bo to żłobek państwowy, do którego staraliśmy się dostać w czerwcu i się nie udało, a teraz - proszę!
Antoś co prawda za szczęście sobie tego nie poczytuje, chodzi z miną skazańca i płacze w zasadzie cały czas z krótkimi przerwami na focha, ale kiedyś mu się tam przecież spodoba.
tak sobie przynajmniej powtarzam.
i jemu też.
ile mnie to kosztuje wiem tylko ja.

wrzesień taki cudny tego roku...

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

sposób na niezapomniany urlop.

Krok pierwszy - wybierz odpowiednie miejsce i czas.
Polecam Szwecję w drugiej połowie sierpnia.
Pogoda gwarantowana! Serio, wiatr, deszcz i zimno masz jak w banku!

Krok drugi - zabierz ze sobą rodzinę.
I koniecznie dzieci, najkonieczniej! Sześciolatka i roczniak nadają się znakomicie.
Wypoczynek z dziećmi nabiera nowego, zupełnie nieoczekiwanego znaczenia!
Można powiedzieć - przeciwstawnego.

Krok trzeci - zadbaj o atrakcje.
Np. zwiedź Sztokholm.
W deszczu, pod parasolem uginającym się na wietrze.
W tłumie, z ząbkującym synkiem i znudzoną córeczką.
Zwiedzaj tak długo, aż towarzyszący Ci zakonnik zacznie głośno dziękować Bogu za celibat.

Krok czwarty - zdaj się trochę na los, na pewno przygotuje coś ekstra!
Nam zafundował gorączkę u Antoszka drugiego dnia pobytu. I trzeciego. I czwartego.
Piątego wróciliśmy do domu.

Krok piąty - urozmaicaj podróż! Leć samolotem, jedź pociągiem i samochodem.
Dzięki temu nie będzie nudno i dowiesz się, czego najbardziej nie lubią twoje dziateczki.
Antonio bezsprzecznie auta.

Także ten...
Fajnie było! :)
A dziś skończyłam już wszystkie urlopy i poszłam do pracy.
Zasłużyłam!

Ale nie jestem szczęśliwa.
Antoś pół dnia przepłakał, a ja mam ochotę płakać z nim.