czwartek, 31 marca 2016

Wielkanoc minęła niemal niezauważenie.
Niemal.
Nie dało się bowiem nie dostrzec dzikiego wrzasku Antoniusza, którym przywitał zgromadzonych w Babciowym domu gości.
I rodzinnej awantury o sernik.

A tak to nic.
Nie nie czułam, nic nie odpoczęłam.
Pocieszam się, że święta nie są po to, żeby je czuć, a już szczególnie nie po to, żeby odpoczywać, w związku z czym nie mam poczucia, że je zmarnowałam.

Pogoda była za to piękna.
Dzieciaki bawiły się na placu zabaw, Antoś zaliczył swój drugi raz na huśtawce, Marysia bawiła się w berka.
Oboje zjeżdżali na zjeżdżalni i obojgu bardzo się to podobało. Antoszek powinien jednak zjeżdżać na brzuchu, bo inaczej mu się nóżka zawija ;)

A od wczoraj Mały ma katar. Duży.
Taki, co mu cały nos zakleja, nie pozwala ssać i spać. Matce też nie pozwala (spać, nie ssać) i momentami nie wiem już, jak się nazywam. Urlop macierzyński to jest wszystko, tylko nie urlop. Zaprawdę, powiadam wam, to nie jest urlop!
(i załkała żałośnie i się oddaliła)
(ale wróciła, bo musi się pochwalić):
Parę dni temu Antoś nauczył się pić przez słomkę, co mnie bardzo cieszy, bo butelki nigdy mu nie dawałam, z niekapka kiepsko mu szło, a ze zwykłego kubka ciągle się oblewał. Słomka jest super!

I - uwaga uwaga - Antoszek JE!
Nie jakoś dużo, z 50 ml na raz, ale jednak je!
Szczególnie lubi banana z jogurtem i zupę pomidorową z kaszą jaglaną.

Widzę światełko w tunelu.
Widzę szansę na wino w TYM ŻYCIU.

czwartek, 24 marca 2016

trening uważności, poziom master

Spacerowałam dziś po parku, powoli, spokojnie, wdychałam wiosenne powietrze, pochylałam się z zachwytem nad żółtymi polami krokusów i nad pierwszymi pąkami na gałęziach.
Świeciło słońce, wiał ciepły wiatr, słychać było radosne ćwierkanie ptaków i śmiech dzieci bawiących się na pobliskim placu zabaw.

Tak.
Brzmi przyjemnie.

A teraz zabrzmi prawdziwie.
W sumie wciąż pobrzmiewa - dźwięk, który szybko sprowadził mnie z krainy wyobraźni do rzeczywistości.
I znów byłam w parku, nie wiem, czy słońce było, czy nie, czy krokusy jeszcze kwitną, czy przekwitły, i czy są żółte, czy fioletowe, jak się mają pąki i co wyrabiają wróble i inne wrony.
Patrzę i widzę śliczne niemowlę, słodkiego małego chłopca z oczkami na pół buzi.
Siedzi w wózku przede mną, w czerwonej kurteczce i szarej czapce. Krasnoludek cudny.
I płacze.
Nie, nie płacze.
WRZESZCZY.
Bo chce spać, ale nie będzie spał.
Bo nie chce być w wózku, a jest.
Próbuję śpiewać, zagadywać, zabawiać, macham mu przed oczami zabawką.
W akcie desperacji daje mu nawet mój własny osobisty telefon do obślinienia, a telefon ten to jest przedmiot najwyższego Antoszkowego pożądania.
Wszystko na nic.
Muszę zbója wyjąć. I nieść. I wózek pchać. I wracać do domu. Biegiem, przez ten park.

Pot leje mi się na oczy i przesłania widok piękna świata.

środa, 16 marca 2016

Wczoraj Marysia skończyła 6 lat.
Moja cudna, maleńka dziewczynka.
Sześcioletnia Marysia to mała artystka - pięknie rysuje, maluje, wycina, tańczy i śpiewa. Na przedstawieniach gra główne role i czuje się z tym bardzo dobrze. Lubi występy. I zachwyty.
Czyta, pisze, liczy. Po wakacjach pójdzie do szkoły, której nie może się już doczekać.
Dużą wagę, a chwilami nawet zbyt dużą, przykłada do ubioru. Uwielbia się stroić i przeglądać w lustrze.
Stroić lubi też fochy ;)
Dobrze dogaduje się z rówieśnikami, nieco gorzej idzie jej z rodzoną matką.
Bywa nerwowa. W zasadzie bywa to nie jest najlepsze określenie - kotłuje się w niej mnóstwo emocji. Nie dusi ich w sobie ;)
Jest wrażliwa i ma dobre serduszko, boi się wilków i wiedźm w bajkach.
Jak nikt potrafi rozśmieszyć Antosia.
Jest wspaniała i bardzo bym chciała, żeby o tym wiedziała. Żeby czuła w każdej chwili nasze wsparcie i akceptację. I to jest zadanie na całe życie.
Dla nas - wapniaków.

Córeczko najukochańsza.
Bądź zdrowa i pewna siebie.
Bądź szczęśliwa.

























Antoszek za to w sobotę skończył 8 miesięcy.
Raczkuje już całkiem sprawnie, zostawiony na chwilę sam w pokoju wyrusza odważnie szukać towarzystwa w innej części mieszkania. Obgryza kable i pcha łapki do kontaktu, elektryk jeden.
Piszy i gada po swojemu, głównie ehej, łiii, guuu, me i be.
Zrobił się nieco śmielszy, nie płacze już, kiedy ktoś na niego spojrzy. Wytrzymuje do czasu, aż go ten ktoś dotknie. Zuch chłopak!
Ma dwa zęby.
Dalej nie je.
Jest kompletnie zepsuty spaniowo - w nocy budzi się bambilion razy, w dzień ma dwie półgodzinne drzemki. Zasypia tylko na rękach.
Przesiadł się do spacerówki, która nieszczególnie przypadła mu do gustu, o czym wie już całe osiedle. I wszystkie okoliczne.
Odprężające spacery po parku nie są już dla mnie odprężające.

Ale i tak jest cudny.

























A ja wy-koń-czo-na.

środa, 9 marca 2016

Oglądałam niedawno nagranie z warsztatów Marshalla Rosenberga - takie wprowadzenie do empatycznej komunikacji. Idea Porozumienia bez Przemocy jest mi bardzo bliska od dawna, w teorii, bo w praktyce dzielą mnie od niej lata świetlne.
Mechanicznie sprawa przedstawia się mniej więcej tak:
mamy sytuację konfliktową, którą chcemy rozwiązać bezprzemocowo, stosujemy 4 kroki poprzez wyrażenie:
1. obserwacji bez oceniania
2. uczucia, które sytuacja spowodowała
3. potrzeby, za którą stoi uczucie
4. prośby o konkretne działanie
i po problemie.

Niestety, w życiu, a szczególnie w rodzicielstwie, nawet świetne opanowanie teorii nie zapewnia sukcesu.
- Marysiu, posprzątaj proszę u siebie w pokoju
- NIEEEE!

- Marysiu, przykro mi (2), kiedy tak krzyczysz, gdy Cię proszę o poukładanie zabawek (1), bo potrzebuję Twojej pomocy w utrzymaniu porządku w domu, żeby nam wszystkim dobrze się mieszkało (3). Czy mogłabyś sprzątnąć swoje rzeczy (4)?
- Nie!

Najtrudniejszy jest ten punkt 4, bo to ma być prawdziwa prośba, a nie uprzejme żądanie. Kiedy prawdziwie prosimy musimy być gotowi przyjąć odmowę, a nadzieja na spełnienie prośby wynika z empatycznej relacji, jaką tworzymy.
Jestem na początku drogi.
A właściwie w czarnym lesie, żeby już inaczej tego nie nazwać.
Ale muszę przyznać, że im mniej żądam, tym chętniej Mała współpracuje.
Może się dogadamy przed jej osiemnastką ;)

poniedziałek, 7 marca 2016

Widziałam gdzieś na jakimś blogu zdjęcia z cyklu co dziś jedliśmy.
Antoszek mógłby mieć swój własny: czym dziś plułem.
Krupnikiem.
I bananem.

To jego jedzenie, a właściwie niejedzenie to jest jakaś MA-SA-KRA.
Antoś zalewa się łzami, jak grochy, gdy go tylko do krzesełka próbuje posadzić, łyżeczką zupy jest w stanie wysmarować siebie i wszystko wkoło, potem jeszcze wypluwa to, co jakimś cudem znalazło się w dziobie, a na koniec wyciera paszczę o moją bluzkę.

A pomyśleć, że Marysia jadła i wciąż je kaszę jaglaną z owocami, pastę z awokado, omlet z brokułami, owsiankę z rodzynkami, brązowy ryż z jabłkiem, kaszę gryczaną z pieczonym burakiem, kotlety z soczewicy i mnóstwo innych dobrych i zdrowych rzeczy.
I ja, matka naiwna, sądziłam, że Antoś też będzie, i że jeszcze będzie cmokał z uznaniem, a ja będę innym matkom mówić, że dziecko je to, czego go nauczono.
No.
Więc tego... dziecko je to, czego go nauczono. Albo i nie. Zależy.
Od dziecka.

W dodatku Antoś ma już dwa zęby i nimi gryzie. Szkoda tylko, że matkę.

















A Marysia w następny wtorek kończy sześć lat.
Nie muszę mówić, że to niemożliwe, nie?
Na urodziny zamiast zabawek, które się już w domu nie mieszczą, zaproponowałam jej atrakcje - mogła wybierać między kinem i teatrem.
Liczyłam na teatr, ale wzięła kino.
Teatr będzie więc w gratisie ;)
Do tego zamówiłam jej kolejne tomy rodu Pożyczalskich, i jak odebrałam trzeci, czwarty i piąty, to się okazało, że drugiego nie ma. Nigdzie. Nawet u wydawcy.
W dodatku po zeszłorocznej imprezie dla dzieciaków w Kinderplanecie zapierałam się rękami i nogami, że nigdy więcej, a dwa tygodnie temu dzwoniłam, żeby zaklepać termin.
Grunt to konsekwencja ;)
A teraz szukam przepisu na tort.
Czekoladowy.