poniedziałek, 25 stycznia 2016

Złościłam się ostatnio na Marysię, że wieczorami, w łóżeczku, wykąpana, milusia, w piżamce, przytulona, i po przeczytanej bajce, zamiast zamknąć oczy (i dzioba!) i spać, kombinuje - śpiewa, gada, czyta, woła, wymyśla.
- siusiu!
- pić!
- mam tęęęęę moooooooooooooc!!!
- lulajże, Jezuniu...
- Al-be-r-t, Albert, Al-be-r-t-so-n, lat 5...
Tłumaczyłam.
Prosiłam.
Upominałam.
Wygrażałam się.
Wszystko oczywiście na nic, Marysia jak nie spała tak nie spała, a ja jak się wkurzałam, tak się wkurzałam.
I tak każdego dnia od dłuższego czasu.
Aż do dziś.
Postanowiłam wzbić się na wyżyny cierpliwości i opanowania, wyłączyć funkcje syczenia i warczenia i ograniczyć wszystkie cele wychowawcze.
Być tu i teraz. Odsunąć myśli o tych spokojnych dwudziestu minutach, kiedy dzieci już (w końcu) śpią, a matka nie padła jeszcze na nos. I o tym, jakbym chciała, żeby to było już.
Przemówiłam głosem łagodnym i spokojnym.
- nie możesz zasnąć, córeczko?
- yhm...
- może buziak Ci pomoże?
- nie wiem...
- spróbujemy?
- ok!
Trud mój został wynagrodzony.
Pogłaskałam Małą po pleckach i po chwili słodko chrapała.
Czasem tak niewiele trzeba.
Być.
Kochać.

I nie gderać ;)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

niezjad i złośnica.

Nieszczególnie idzie nam rozszerzanie diety.
Marchewka - fuj.
Ziemniak - ble.
Brokuł - czy ty mnie, matko, już nie kochasz?
Podobnie jest z połączeniem powyższych oraz w kombinacjach z buraczkami i wersji z kalarepką.
Niezjadliwe.
Kompletnie.
Dzioba zamyka, główkę odwraca, a to co podstępem matka wciśnie zdegustowany wypluwa.

Wyżera za to mandarynki, ale nie powinien, więc się nie liczy.

Marysia też mi wrażeń dostarcza. Niestrudzenie zachęca mnie do poszukiwania alternatywnych rozwiązań sytuacji, w której to trzeba wyjść z domu za 2 minuty, a córeczka moja akurat nie ma ochoty się ubierać. Albo myć zębów. Albo jeść śniadania. A właściwie to właśnie sobie przypomniała, że wstać też nie chciała, więc może się położy.
Tak, za 20 lat będę wspominać rozbawiona: a pamiętacie, jak Marysia śmiesznie tupała nóżkami i kładła się na klatce schodowej, jak wychodziliśmy rano do przedszkola, hehehe? I co myśleli wtedy o nas sąsiedzi, hahaha!
Tak, już czuję, jak będzie zabawnie.
Póki co jednak nie bardzo mi do śmiechu. Poranna awantura wpisała się w rodzicielską codzienność.
Witki opadają.
Cierpliwość siada.
Dociera do mnie, że to nie Marysia ma problem z zachowaniem, tylko ja ma mam problem z zachowaniem Marysi. Myślę sobie, że jak się z tym uporam, to już będzie z górki.
O ile się uporam.

Zauważyłam ostatnio u Marysi w łóżku mały ręcznik koło poduszki.
- po co Ci ten ręcznik, kochanie?
- żeby wycierać w niego ŁYZY!

wtorek, 12 stycznia 2016

dorosłość Antosia.

Antoszek skończył pół roku.

Od rana opowiadałam mu, jak ważny jest dla niego dzisiejszy dzień.
Dzień, w którym wkracza w drugie półrocze życia.
Kiedy staje się niemal dorosły.
Kiedy prawie wszystko się zmienia.
Dzień, w którym dostanie JEDZENIE.

Ugotowałam zupkę.
Papkę z marchewki i ziemniaka, ale czułam, jakbym serwowała co najmniej chateaubriand z polędwicy wołowej przykryty plastrem foie gras podany na truflowo-borowikowym puree.
Antoś natomiast czuł papkę.
Z marchewki i ziemniaka.
Pierwszą łyżeczkę wypłuł, a na drugą w ogóle dzioba nie otworzył.
To dziwne, bo sądziłam, że dzieci inaczej okazują zachwyt jedzeniem ;)

Ale je, czy nie, jest cudny.
Cudna Kluseczka i jego 183-dniowe stópki.

czwartek, 7 stycznia 2016

Nie wiem, jak to się stało, że już po świętach.
I że nastał nowy rok. Skoro jednak już jest, niech będzie szczęśliwy, czego Wam i sobie życzę.
Szczęśliwy i pełny miłości.

Marysia już nie zazdrości kuchennego plakatu.
Stworzyła własny.

A dywan do dziecięcego pokoju, który okazał się za mały, jest jednak w sam raz.
W sam raz, żeby Antoszkowi położyć drugi.
Już zamówiłam.