piątek, 27 listopada 2015

Rolą matki jest gderać.
Gderam więc.
Dziś rano, w drodze do przedszkola:
- Marysiu, no pospiesz się, bo się spóźnimy na śniadanie.
- Marysiu, no chodź! Ale obok mnie, a nie za mną!
- Marysiu, czy Ty możesz trochę przyspieszyć? Jest okropnie późno! Ile razy mam jeszcze mówić?

Marysia, ze stoickim spokojem:
- mamo, od tego twojego paplania moje nóżki się nie poszybcą.

Słusznie.
Powinnam dać nóżkom kopala na rozpęd. W pupala. Od razu by się poszybciły.

Tak, jak zaplanowałam, kupiłam sobie plakaty do kuchni. Zawisną nad stołem, jak tylko jaśnie małżon się za to weźmie. Czyli pewnie za pół roku. Przy sprzyjających wiatrach.
Póki co jeden z nich będzie budził Marysiowe pożądanie. Plakat królewskiego rodu. Z napisem: zawsze noś swoją niewidzialną koronę.
Taki mam zamiar.


poniedziałek, 23 listopada 2015

Nie cierpię listopada.
NIE CIERPIĘ.

Raz, bo - wiadomo - listopad.
Jesień, zimno, szaro, buro i ponuro.
Dwa, bo to czas złych wiadomości.

Dwa lata temu w listopadzie niewinne rtg płuc pokazało guz u mojej mamy.
Byłam wtedy najbliższej zrozumienia, co to znaczy, że serce pęka z bólu.

Trzy lata temu w listopadzie mama małżona przeczytała na kartce melanoma malignum.
Dziś, po wycinkach, docinkach, chemioterapii, radioterapii, terapiach ipilimumabem i pembrolizumabem, czytamy progresja.

Miałam przyjaciela. On miał mięsaka, maleńkiego synka, młodą żonę, szansę i nadzieję.
I 26 lat, gdy zmarł.
W listopadzie. Jutro będą równe 4 lata.

A dziś rozmawiałam przez telefon i znów dostałam wiadomość. Listopadową.
Nie przyjmuję tego z pokorą.
Wysyłam do Nieba odwołanie.

wtorek, 17 listopada 2015

Kupiłam ostatnio lampę do salonu.
Piękną. Z takim czymś.
O takim.


Od kiedy mam tę lampę, nie mogę patrzeć na salon. Jest taki niewykończony i bez charakteru.
Wprowadziliśmy się tutaj rok temu, wszystkie pieniądze wydaliśmy na to, co było naprawdę niezbędne a reszta miała czekać na swoją kolej. Większość czeka i jeszcze poczeka.
Łazienka głównie.
I przedpokój.
I garderoba.
Teraz budzi się we mnie salonowy dekorator i wizjoner.
Chcę tapetę - w zygzaki albo glamour, małą szklaną lampkę stołową na komodę, komodę na tę małą stołową szklaną lampkę i plakaty do kuchni. I poduszki na kanapę.
Różowe.

Marysia dostała zaproszenie na urodziny koleżanki. Wybrałam się z nią do TK Maxx'a, żeby kupić prezent (i buciki dla Marysi na zimę. Właściwie to głównie po nie. Ale cśśś, nie mówimy Marysi, wtedy chętniej idzie).
Stałam tak sobie na dziale dziecięcym, ze wszech stron otoczona badziewnym plastkiem.
Bezradna i zagubiona.
Zrezygnowana mówię do Małej:
- Marysiu, ja naprawdę nie wiem, co wybrać dla Matyldy...
- no - zgodziła się ze mną Marysia - ciężko się zdecydować, jak jest tyle pięknych rzeczy!
Otóż to, córeczko. Otóż to.

piątek, 13 listopada 2015

Czteromiesięczny Antoś to zdecydowanie nie niemowlę.
To wrzasklę.
Ale jakie słodkie!
Nikt nie cieszy się na mój widok tak jak on! Nikt!
W dodatku słucha mnie tak chętnie i z takim zainteresowaniem, że gdyby Marysia słuchała tak w jednej tylko setnej części, to byłybyśmy mistrzyniami komunikacji.
W piąty miesiąc życia Antek wkracza z przytupem. A właściwie z obrotem - z pleców na brzuch.
Śmieje się w głos i jest najrozkoszniejszym bobasem świata.
Wybaczam mu wszystkie piski, wrzaski, marudzenia, nieśpiochy a nawet kupę, co mu się uszami z pieluszki wylewa.
Celebruję każdą chwilę z tym moim wyklutem, bo wiem, jak jest ulotna.
A żeby uczcić jego dorosłość, zabraliśmy go na basen. Początkowo był zdziwony a potem się rozwył.
Tak. Rodzice wiedzą, jak sprawić dziecku przyjemność ;)

wrzasklę we własnej osobie:

wtorek, 10 listopada 2015

Za momencik Antek skończy 4 miesiące.
Za chwilunię będzie 5 miesięcy, jak nie chodzę do pracy.

Nie, zdecydowanie nie czuję się wypoczęta.
Sama nie wiem, czy wciąż, czy jeszcze.
Mimo wszystko nie spieszy mi się do powrotu. I chociaż niezliczoną ilość razy w ciągu dnia mam ochotę i Marysię, i Antka wystawić na Allegro i za cud poczytuję, że mnie do wariatkowa nie odwieźli, i że ich jednak wciąż nie wystawiłam, to bardzo doceniam ten domowy czas. Pracę, co ma sens znacznie większy niż ta ku chwale korporacji.
(i czuję, że świat o mnie jeszcze usłyszy, o moich zasługach i staraniach, i że kiedyś mnie jeszcze wyniosą na ołtarze! - święta J., matka Marii i Antoniego, ikona cierpliwości, patronka rodziców zdesperowanych i pozbawionych nadziei na zmiany, sterroryzowanych wrzaskiem dziewczyneczki o wyglądzie aniołka i piskiem niemowlęcia o oczkach niewinnych niczym lilia! ;))

No.
Zamówiłam już pierwsze książki dla dzieci na święta. W tym roku obiecuję sobie zadbać o prezenty wcześniej niż dzień przed wigilią. Co roku sobie obiecuje, ale czuję, że tym razem naprawdę.
Swoją drogą cudne są teraz książki dla kurdupli.
Mam taką samą frajdę z ich czytania i oglądania, jak Marysia.






W poprzedniej notce było zdjęcie Marysi i świeżowyklutego Anteczka, teraz pstryk po czterech miesiącach:



Szybko te maluchy rosną. Zbyt szybko.


czwartek, 5 listopada 2015

Antoś miał dziś swoje drugie szczepienie.
Ja miałam w pamięci pierwsze...
Szłam więc z duszą na ramieniu, z sercem w gardle, z żołądkiem przy kręgosłupie i z czym tam jeszcze się chodzi, kiedy stres człowieka zżera.
(przypomniałam sobie właśnie, jak orzesznica powiedziała do mrówkojada - coś mi zżera przyjaciela, coś mi zjada mrówkojada! Mnie też tak właśnie coś zjadało)
Na szczęście tym razem było znacznie lepiej niż poprzednio.
Mały rozwył się w chwili ukłucia, ale przecież trudno wyobrazić sobie lepszy moment na rozwycie w takiej sytuacji! Skoro już miał płakać, wybrał najwłaściwszy czas.
Dał się zbadać, zmierzyć, zważyć i nie trzeba go było prosić, żeby oddychał.
Antoś waży 6800 g i długi jest jak glizda - 67 cm. A taki maleńki był, jak się urodził!
O taki!
Marysia we własnej indiańskiej stylizacji i świeżowykluty Antoś: