poniedziałek, 31 marca 2014

Zmiana czasu sprawiła, że budzik zadzwonił dziś wcześniej niż otworzyły się Marysiowe oczka.
Dziwne.
Leżałam więc zdziwiona i nasłuchiwałam. W sumie miałam iść do jej pokoju sprawdzić, co się takiego wydarzyło, że jeszcze jej u mnie nie ma, ale byłam taka śpiąca...
Właściwie to i tak powinnam wstać, bo - helloł, pora do roboty - ale przecież mówię, byłam taka śpiąca...
Nic to.
Leżałam i nasłuchiwałam.
I usłyszałam. Niewyraźne trzeszczenie, słodkie pomrukiwanie...
- dzień dobry, córeczko! - zawołałam
- dzień dobly, mamuniu! - dobiegło zza ściany, a po chwili słychać było tupot małych bosych stópek.
I przyszło słońce moje, rozczochrane, zaspane i uśmiechnięte.

To był piękny poranek.
Nie pierwszy, nie jedyny, ale w końcu przeze mnie dostrzeżony.
Doceniony.

Ćwiczę uważność.
I wdzięczność.

Żeby się w niepokojach i strachach złego czasu nie pogrążyć.

środa, 19 marca 2014

Uważam, że czas brać nogi za pas, kiedy w powietrzu unosi się ten specyficzny, ostrzegawczy zapach...
Marysia zdaje się go kompletnie nie zauważać.
Głowa mnie zaczyna boleć, nerwowa się robię, nie mogę spokojnie na krześle usiedzieć...
Marysia ochoczo łapie porozkładane po kątach zabawki.
Spoglądam co chwilę na zegarek, nie mogąc się doczekać chwili, żeby wyjść...
Marysia dopytuje, kiedy w końcu będzie mogła wejść.
Do środka.
Do gabinetu.
Do dentysty.

Mam, ekhem, nie do końca miłe wspomnienia z własnych dziecięcych wizyt.
A tu się okazuje, że można inaczej. Dzieć dostaje wybrany przez siebie kubeczek, 'ślimaczka' do karmienia go wodą, na fotelu siada z rodzicelką, za otwarcie dzioba zgarnia balonik, ząbki fluoryzuje truskawkową pianką, a na koniec biegnie do kuferka skarbów i wybiera sobie nagrodę.
I żałuje, że do dentysty chodzi tylko dwa razy w roku.

Mam niestety świadomość, że nie we wszystkich gabinetach, nawet dziecięcych, wizyty przebiegają w podobny sposób. A szkoda. Wielka.

wtorek, 18 marca 2014

Marysia od kilku miesięcy chodzi na balet.
Bardzo go lubi.
Przez długi czas ubierałam ją na zajęcia w zwykłą koszulkę i tiulową spódniczkę, ale któregoś dnia zobaczyłam w popularnej sieciówce przeuroczy, różowy kostium z falbanką i nie mogłam mu się oprzeć.
Marysia podzieliła mój zachwyt i już po chwili kroczyła dumnie z wieszakiem w rączce w stronę kas.
Świergotała radośnie w kolejce i przestępowała z nóżki na nóżkę tanecznym krokiem.
Sprzedawczyni zagadnęła do niej:
- będziesz baletnicą, co?
- nie! - zaprotestowała Marysia - ja JESTEM baletnicą!

Słusznie, z tym się człowiek rodzi ;)
Cztery świeczki zdmuchnęło w sobotę moje maleńkie, słodkie, cium cium, tycipieńkie dzieciątko...
Pojęcia nie mam, jak to się stało.
Ani kiedy.
Ani jak to odkręcić!

Córeczko!
Bądź radosna. Bądź kochana. Bądź szczęśliwa.

Czteroletnia Marysia jest bardzo dobrym obserwatorem.
Któregoś z ostatnich ciepłych dni dowlokłyśmy się wczesnym wieczorem do domu, a mnie przeokropnie chciało się pić.
W domu było mleko, mała butelka piwa i woda (w kranie).
Wlałam sobie ukradkiem pół szklanki piwa, a Małą poprosiłam, żeby poszła do łazienki się rozbierać.
Marysia nie do końca miała ochotę na współpracę, użyłam więc jednej z miliona stosowanych codziennie sztuczek (pomyśleć, że jako matka dziecka niewyklutego otrząsałam się ze wstrętem na takie metody!) i zaczęłam mruczeć do siebie:
- e, Marysia na pewno nie pójdzie się teraz kąpać, ja pójdę, a kto pierwszy w łazience ten będzie miał mnóstwo piany! nie muszę się spieszyć, bo przecież Marysia i tak tam nie idzie...
Dziecię czmychnęło aż się za nim zakurzyło, a ja ruszyłam niespiesznie za nim.
Wchodzę, widzę Małą radośnie machającą nogami na stołeczku przy wannie i udaję zadzwioną:
- no nie, skąd ty się tu, Marysiuniu, wzięłaś?
A Marysia, śmiertelnie poważnie:
- po plostu przyszłam, w czasie kiedy piłaś ALKOHOL!

czwartek, 9 stycznia 2014

Podpadłam Dziecięciu.
Nie było trudno. Nigdy nie jest.

Przez chwilę Marysia nie tylko mnie nie jubiła i byłam gupia, ale też zostałam karnie wysłana do kjainy smoków, żeby smoki te wystzeliwać.
W sumie lepiej chyba do smoków, niż w diabły?...
A wszystko przez to, że bardzo różnie rozumiemy z Marysią pojęcie 'ostatnia książeczka'.
Dziecię głośno i nerwowo tłumaczyło mi, że ostatnia znaczy, że po niej to jeszcze ze trzy (najostatniejsza! napjawdę najostatniejsza! oraz najostatniejsza, mamuniu, obiecuję!), a ja się upierałam, że wcale nie.
Na szczęście ostatecznie winy zostały mi darowane a Mała powiedziała nawet, że jestem jozkoszna. Ona też jest.
Kiedy śpi.



wtorek, 7 stycznia 2014

Marysia lubi zabawę w zgadywanki - jedna osoba myśli sobie o jakiejś rzeczy, a druga zgaduje, co pierwsza wymyśliła. Zadaje się pytania, na które odpowiadać można tylko 'tak' i 'nie': czy to jest w domu, czy na zewnątrz, czy to się je, czy to się rusza, itp.
jeszcze parę tygodni temu Marysiowe pytanie ograniczało się do:
- cy to śnieg?

teraz pozostajemy co prawda w klimacie, ale logika, jaką się Mała posługuje budzi mój (uzasadniony i obiektywny!) podziw. Marysia pomyślała, a ja pytam.
- czy to jest na dworze?
- tak!
- na dole?
- tak.. jak juz spadnie.
;)

Marysia lubi też 'dziadka kalesony'. Dobra jest w tym bardzo i naprawdę trudno ją zmylić albo rozśmieszyć.
- co masz na główce?
- dziadka kajesony!
- co było na obiad w przedszkolu?
- dziadka kajesony!
Nie działa nawet podstęp...
- co to jest: małe, na czterech łapkach i miauczy?
- dziadka kajesony!
Ale matka ma swoje sposoby ;)
- Marysiu, a co ty byś chciała na urodziny dostać?
- dziadka kale... MAMO! ale my się tak pzecież tylko bawimy!!!

Na koniec zagdaka z książeczki dla kilkulatków:
- jak się nazywa świąteczne ciasto ze świeczkami?
Marysia, łakomczuszek i znawca, rzecze:
- jóźnie - sejnik, cekoladowe, sarlotka...

niedziela, 5 stycznia 2014

Raz dwa.
Minęły święta, przyszedł nowy rok...

Dzień przed Wigilią naśmiewałam się z Marysi, że ma pryszcza na czole.
W wigilię przestałam się śmiać. Pryszcze wszędzie są znacznie mniej zabawne niż jeden na czole.
Święta spędziliśmy zatem nadzwyczaj spokojnie w towarzystwie Dziadków i ospy.
Szczęśliwie Mała chorobę zniosła bardzo dobrze, rozswędzona była tylko trochę, a zaraz po nowym roku (i z końcem wapniakowego urlopu) z błogosławieństwem doktura i zaświadczeniem, że kropkami już nie zaraża, potuptała do przedszkola.

Boże Narodzenie jest cudne.
Boże Narodzenie z Marysią i wpatrzonymi w nią jak w obrazek Dziadkami jest przecudne.
Uśmiecham się na wspomnienie przejętego Marysiowego oczekiwania na Mikołaja i jej szczere wyznanie, kiedy miała pojść sprawdzić, czy są już prezenty pod choinką:
- 'mamusiu, tlochę dygam!'
I te jej kolędy, wyśpiewane całym sercem i całym głosem!
Gra w 'nogi stonogi' i Marysiowe wieczne wymyślanie, co by tu jeszcze wykombinować, żeby wygrać...
Zdobienie pierniczków, lepienie aniołków z masy solnej, wspólne z Babcią pieczenie (i zjadanie) makowca...

Moim największym marzeniem jest móc święta przeżyć raz jeszcze w takim gronie, w takiej atmosferze.