piątek, 29 kwietnia 2016

maleńkie takie to to.
takie małe, że nawet nie widać..
jakby wcale nie było.
w dodatku nie wiadomo, czy żywe.

i takie właśnie prawie nic sprawiło, że mogłabym napisać poemat.
albo rozprawę doktorską.
albo jedno i drugie.
wpływ wirusa przeziębienia na zdrowie psychiczne matki. 

Badanie rozpoczęłam dwa tygodnie temu przy wydatnej pomocy Marysi, która akurat w moje dwadzieścia dziesięć obudziła się z trzydzieści dziewięć.
Na popołudnie umówiona byłam z przyjaciółmi, więc w czasie kiedy Marysia miała być w przedszkolu miałam w planach zakupy, sprzątanie i takie tam.
(Miała w planach! HAHAHA! - rechotało licho). 
Nic to.
Plany zmieniłam, dziecię tuliłam.

Po tygodniu intensywnych badań, kiedy Marysia, której samopoczucie kształtowało się odwrotnie proporcjonalnie do samopoczucia matki, mogłaby wrócić do przedszkola, nutkę badacza odkrył w sobie Antoś.
Antoś badanie rozszerzył o ściekający po gardle katar, który powodował wymioty.
W nocy.
Do łóżka.
Matki.

I kiedy już wydawało się, że idzie ku dobremu, znudzone Starsze Dziecię wróciło do swoich małych kolegów, a Młodsze Dziecię przestało wymiotować, wirus dopadł matkę.
Małżon, co jest oczywiście oczywiste był w tym czasie na kilkudniowym szkoleniu.
Szła więc sobie matka do przedszkola po Marysię, targała Antoszka w ręce, pchała wózek przez błoto, grzała niczym piecyk i czekała na lepsze czasy.
Czasy nadeszły, niestety nie lepsze, już po przyjściu do domu, kiedy Marysia stwierdziła, że boli ją brzuszek.

Matkę rozbolało całe jestestwo.
I pobolewa do dziś.

środa, 13 kwietnia 2016

9 miesięcy.

Minęło wczoraj.
Antoszkowi.

To jest oczywiście nieprawdopodobne i oczywiście nie wiem, jak to możliwe, że już. Oraz że jutro ja będę miała dwadzieścia dziesięć, jak to moje starsze Dziecię mówi, co jest oczywiście jeszcze bardziej nieprawdopodobne.

Dziewięciomiesięczny Antoszek to już całkiem duży chłopiec.
(i ciężki, ciężar szczególnie odczuwalny, gdy się go niesie w jednej ręce, a w drugiej pcha wózek, trzecią ręką pilnuje się w tym czasie, żeby Marysia nie wjechała rowerem pod jakiś samochód, a czwartą otwiera się bramę od osiedla. Kluczem, bo się przycisk znów zepsuł.)
No.
W każdym razie Antoś to coraz bardziej (nie)mowlę, niż wrzasklę. Wypogodniał bardzo, nie płacze, jak ktoś na niego patrzy i w ogóle można się z nim (czasem) dogadać.
Gada po swojemu, najbardziej lubi mówić, kiedy akurat coś w dziobie trzyma - jedzenie, łyżeczkę, rączkę, zabawkę, wszystko jedno.
mama mimo moich usilnych prób nie wychodzi mu nawet przypadkiem.
Na nic moje wszelkie mamowania, nawet to, że śpiewam piosenki i tańczę w rytm ma-ma-ma zamiast la-la-la nie odnosi pożądanego skutku.
Dla sprawiedliwości nie mówi też tata.
Bawi się w stuku-puku i jak ma dobry humor, to pokazuje, jak idzie miś.
Nauczył się siadać z pozycji stojącej, nie trzeba go już bez przerwy asekurować, kiedy wstaje (i chwała Bogu, bo wstaje co chwilę, przy absolutnie wszystkim).
Otwiera łobuz szuflady.
Stłukł mi szybkę w telefonie.
Śpi dwa razy dziennie po 30 minut (musiałam być bardzo niedobra w poprzednim życiu?...)
Czasem je, a czasem nie.
I jest naprawdę cudny.

Podobnie jak Marysia, która ostatnio, poza wiecznymi awanturami o to, co ubierze, też jest przesłodka.
Uspokoiła się trochę, wyciszyła, wypogodniała i też można się z nią dogadać.
(poza tymi ubraniami ofkors, naszła mnie ostatnio taka głęboka refleksja, że błogosławione matki synów, albowiem one awantur o rajstopy nie uświadczą!)

W sobotę braliśmy udział w bardzo fajnej grze miejskiej dla dzieci - o tej http://www.globtroterek.com/2016/03/zapraszamy-na-fotograficzna-gre-miejska.html
Dopasowywaliśmy włoskie zabytki do fotografii, wymienialiśmy składniki hiszpańskiej paelli, składaliśmy z papieru tulipana, bawiliśmy się w kalambury, tańczyliśmy kankana, robiliśmy zdjęcia i jeszcze zdobyliśmy nagrodę.
A na deser poszliśmy na pyszne, gorące pączki.
Już ostrzę sobie zęby na następną taką zabawę.