poniedziałek, 21 grudnia 2015

jarmark bożonarodzeniowy.

Postanowiłam zrobić dzieciom przyjemność.
Pozwolić chłonąć zapach pierników, dźwięk kolęd i w ogóle całą tę świąteczną atmosferę - choinka, światełka, małe domki jak z bajki. Do tego zdjęcie z krasnoludkiem, małe zakupy i przejazd Ekspresem Polarnym.
Tak, pomysł, żeby wybrać się na Jarmark Bożonarodzeniowy był świetny.
Był tak bardzo świetny, że kwadrylion innych człowieków miało na sobotni wieczór dokładnie taki sam.

Matko Bosko przenajjedyńszo.
Mało nas nie zadeptali.
Antek rozwył się jeszcze zanim przedarliśmy się do choinki.
Wył aż do tego ekspresu, na którym dla odmiany Marysia piszczała z radości.
Uznałam, że czas najwyższy wracać do domu, więc nastąpiła zmiana - Antoś się uspokoił, rozwyła się Marysia.
Nie mam (kulturalnych) słów, żeby opisać wrażenia.




Sprawianie dzieciom przyjemności to moja specjalność.

wtorek, 15 grudnia 2015

40. pięć miesięcy Antosia.

Niby tak jest, czas mija, dzień za dniem... Od lipca do grudnia 5 miesięcy.
Myślałby kto - nic dziwnego.
A jednak!
Bo to jest coś niewyobrażalnie zdumiewającego, że moja kluseczka słodziutka, cium cium, kurczaczek nieopierzony, chudzinka maleńka jest już taki dorosły!
Mój pięciomiesięczny Antoś.
Anteczek. Antoniuszek. Antolek.
Fantastyczny moczyciel śliniaczków. W godzinę załatwia trzy!
Mały człowiek z wielkim głosem (wrzasklę) i (nie)zdecydowanym charakterem (marudlę).
Akrobata, dla którego złapanie za stópkę to betka. Obrót na brzuszek - łatwizna. Wypadnięcie z maty - drobiazg.
Wciąż nieśpioch. W nocy budzi się milion pięćset sto dziewięćset razy, a w dzień wystarczają mu 3 drzemki, po 20 minut każda (jaka szkoda, że mi nie wystarczają!).
Z pozytywów - wózek przestał kłuć go w pupę! I śmieje się jeszcze więcej, głośniej i radośniej, niż wcześniej.
I niech mu tak zostanie.

Rozmawiałam ostatnio z małżonem o spotkaniu świątecznym organizowanym przez mojego pracodawcę.
- nie chce mi się iść na tę imprę - powiedziałam - ale pójdę, bo w zasadzie muszę...
Nieroztropne to było.
Na hasło 'impra' Marysia zastrzygła uszami.
- mamusiu! - zawołała przejęta - nie musisz iść na implę!
- naplawdę - dodała przekonująco i pospieszyła z wyjaśnieniami - bo ty i tak nie możesz pić alkoholu!
- ani wina ani piwa! Nic, co lubisz!


piątek, 11 grudnia 2015

39. plakaty w kuchni.

Nie doceniłam małżona!
Wcale nie potrzebował pół roku, żeby powiesić plakaty.
Wystarczyły dwa tygodnie, dwa fochy, dwadzieścia trzy przypomnienia i są!


Teraz piję sobie kawę, patrzę na ten z koroną i od razu mi milej.
(powiedziała Matka Dekoratorka, po czym usłyszała wrzask z wózka i pognała i tyle ją było widać - Antoniusz bowiem ma katar, a wiedzieć trzeba, że niemowlę z katarem, to nie tylko wrzasklę, ale i marudlę. I tyle było miłego)
(drugi nawias - dywanik jest za mały, Marysia jednak pokochała go od razu całym sercem, położyła na nim poduchę, przykryła kocykiem i zapytała, czy może tam spać, odcięła też przezornie metkę, żeby matka nie mogła go odesłać. No więc zostanie z nami. W następnym odcinku Matki Dekoratorki  pokażę, jak się prezentuje).

poniedziałek, 7 grudnia 2015

38.

Przyszedł!
W nocy, po cichutku.
O 5 rano, głośno, Marysia postanowiła podzielić się z nami tą radością.
Dobre dziecko.

Była to właściwie już druga wizyta Mikołaja, w sobotę bowiem Święty pojawił się w małżonowej pracy:


I nie powiedział jeszcze ostatniego, grudniowego słowa!
Spodziewamy się go ponownie w Wigilię.
Z prezentami dla Marysi nie będzie miał kłopotu, przygotowała przecież list, a nie wszystkie zabawki zmieściły się teraz do sań.
Nie będzie miał też kłopotów z prezentem dla Antosia, bo synek wyszeptał mi do ucha, że marzy o cotton balls'ach, zestawie obiadowym z włókna bambusowego, patchworku do łóżeczka i kilku ładnych ubrankach.
Po światełka poleciałam dziś do Biedry i są! Swoją drogą naprawdę fajne :)
A żeby Marysia nie czuła się pokojowo-zapomniana, zamówiłam jej wczoraj dywanik:
Niestety, nie doczytałam, że to serio dywanIK, bo kurduplaty jest bardzo i nie wiem, czy nie będę musiała go jednak odesłać...
Nic to, zobaczymy, jak dostarczą.

wtorek, 1 grudnia 2015

Odpowiedź na odwołanie przyszła szybciej niż się spodziewałam.
Świetnie wpisała się w listopadowy klimat.
Droga J. 
Dziękujemy za pismo. Z przykrością informujemy, że nie widzimy podstaw do zmiany zajętego stanowiska. Decyzja jest ostateczna i nieodwołalna.
Niebo.
I już. Żadnego dopisku, że w razie jakby ktoś coś kiedyś, to sąd, to pozew, to można rozważyć, zastanowić się, zmienić.
Nic.
Przychodzi taki dzień, jedna chwila, jedno wydarzenie i przekreśla wszystkie człowiecze nadzieje.

A świat mimo to się nie kończy.
Życie toczy się dalej.
Dzieci czekają na Mikołaja.
Właściwie póki co czeka Marysia, która w sobotę przygotowała list.
Zaczęła grzecznie.
Kochany Mikołaju, przynieś mi proszę to, co narysuję.
Pomyślałam, że fajnie, mam pół godziny spokoju, w końcu rysowanie wymarzonych prezentów musi chwilę trwać. Poszłam zrobić kawę.
Marysia w tym czasie wpadła na genialny pomysł - żeby sobie zaoszczędzić pracy a Świętemu domysłów, powycinała i wkleiła zabawki z dorzuconego do gazety katalogu Smyka.
Szybko jej to szło. Jeszcze kawy nie wypiłam, a tam już były dwa zestawy Lego Friends, sukienka Elsy, lalka Elsa, dom kucyków Pony i narysowana odręcznie czekolada.
Skromniutko.
Teraz muszę jej jakoś wytłumaczyć, że to wszystko nie zmieści się w budżecie w saniach...

piątek, 27 listopada 2015

Rolą matki jest gderać.
Gderam więc.
Dziś rano, w drodze do przedszkola:
- Marysiu, no pospiesz się, bo się spóźnimy na śniadanie.
- Marysiu, no chodź! Ale obok mnie, a nie za mną!
- Marysiu, czy Ty możesz trochę przyspieszyć? Jest okropnie późno! Ile razy mam jeszcze mówić?

Marysia, ze stoickim spokojem:
- mamo, od tego twojego paplania moje nóżki się nie poszybcą.

Słusznie.
Powinnam dać nóżkom kopala na rozpęd. W pupala. Od razu by się poszybciły.

Tak, jak zaplanowałam, kupiłam sobie plakaty do kuchni. Zawisną nad stołem, jak tylko jaśnie małżon się za to weźmie. Czyli pewnie za pół roku. Przy sprzyjających wiatrach.
Póki co jeden z nich będzie budził Marysiowe pożądanie. Plakat królewskiego rodu. Z napisem: zawsze noś swoją niewidzialną koronę.
Taki mam zamiar.


poniedziałek, 23 listopada 2015

Nie cierpię listopada.
NIE CIERPIĘ.

Raz, bo - wiadomo - listopad.
Jesień, zimno, szaro, buro i ponuro.
Dwa, bo to czas złych wiadomości.

Dwa lata temu w listopadzie niewinne rtg płuc pokazało guz u mojej mamy.
Byłam wtedy najbliższej zrozumienia, co to znaczy, że serce pęka z bólu.

Trzy lata temu w listopadzie mama małżona przeczytała na kartce melanoma malignum.
Dziś, po wycinkach, docinkach, chemioterapii, radioterapii, terapiach ipilimumabem i pembrolizumabem, czytamy progresja.

Miałam przyjaciela. On miał mięsaka, maleńkiego synka, młodą żonę, szansę i nadzieję.
I 26 lat, gdy zmarł.
W listopadzie. Jutro będą równe 4 lata.

A dziś rozmawiałam przez telefon i znów dostałam wiadomość. Listopadową.
Nie przyjmuję tego z pokorą.
Wysyłam do Nieba odwołanie.

wtorek, 17 listopada 2015

Kupiłam ostatnio lampę do salonu.
Piękną. Z takim czymś.
O takim.


Od kiedy mam tę lampę, nie mogę patrzeć na salon. Jest taki niewykończony i bez charakteru.
Wprowadziliśmy się tutaj rok temu, wszystkie pieniądze wydaliśmy na to, co było naprawdę niezbędne a reszta miała czekać na swoją kolej. Większość czeka i jeszcze poczeka.
Łazienka głównie.
I przedpokój.
I garderoba.
Teraz budzi się we mnie salonowy dekorator i wizjoner.
Chcę tapetę - w zygzaki albo glamour, małą szklaną lampkę stołową na komodę, komodę na tę małą stołową szklaną lampkę i plakaty do kuchni. I poduszki na kanapę.
Różowe.

Marysia dostała zaproszenie na urodziny koleżanki. Wybrałam się z nią do TK Maxx'a, żeby kupić prezent (i buciki dla Marysi na zimę. Właściwie to głównie po nie. Ale cśśś, nie mówimy Marysi, wtedy chętniej idzie).
Stałam tak sobie na dziale dziecięcym, ze wszech stron otoczona badziewnym plastkiem.
Bezradna i zagubiona.
Zrezygnowana mówię do Małej:
- Marysiu, ja naprawdę nie wiem, co wybrać dla Matyldy...
- no - zgodziła się ze mną Marysia - ciężko się zdecydować, jak jest tyle pięknych rzeczy!
Otóż to, córeczko. Otóż to.

piątek, 13 listopada 2015

Czteromiesięczny Antoś to zdecydowanie nie niemowlę.
To wrzasklę.
Ale jakie słodkie!
Nikt nie cieszy się na mój widok tak jak on! Nikt!
W dodatku słucha mnie tak chętnie i z takim zainteresowaniem, że gdyby Marysia słuchała tak w jednej tylko setnej części, to byłybyśmy mistrzyniami komunikacji.
W piąty miesiąc życia Antek wkracza z przytupem. A właściwie z obrotem - z pleców na brzuch.
Śmieje się w głos i jest najrozkoszniejszym bobasem świata.
Wybaczam mu wszystkie piski, wrzaski, marudzenia, nieśpiochy a nawet kupę, co mu się uszami z pieluszki wylewa.
Celebruję każdą chwilę z tym moim wyklutem, bo wiem, jak jest ulotna.
A żeby uczcić jego dorosłość, zabraliśmy go na basen. Początkowo był zdziwony a potem się rozwył.
Tak. Rodzice wiedzą, jak sprawić dziecku przyjemność ;)

wrzasklę we własnej osobie:

wtorek, 10 listopada 2015

Za momencik Antek skończy 4 miesiące.
Za chwilunię będzie 5 miesięcy, jak nie chodzę do pracy.

Nie, zdecydowanie nie czuję się wypoczęta.
Sama nie wiem, czy wciąż, czy jeszcze.
Mimo wszystko nie spieszy mi się do powrotu. I chociaż niezliczoną ilość razy w ciągu dnia mam ochotę i Marysię, i Antka wystawić na Allegro i za cud poczytuję, że mnie do wariatkowa nie odwieźli, i że ich jednak wciąż nie wystawiłam, to bardzo doceniam ten domowy czas. Pracę, co ma sens znacznie większy niż ta ku chwale korporacji.
(i czuję, że świat o mnie jeszcze usłyszy, o moich zasługach i staraniach, i że kiedyś mnie jeszcze wyniosą na ołtarze! - święta J., matka Marii i Antoniego, ikona cierpliwości, patronka rodziców zdesperowanych i pozbawionych nadziei na zmiany, sterroryzowanych wrzaskiem dziewczyneczki o wyglądzie aniołka i piskiem niemowlęcia o oczkach niewinnych niczym lilia! ;))

No.
Zamówiłam już pierwsze książki dla dzieci na święta. W tym roku obiecuję sobie zadbać o prezenty wcześniej niż dzień przed wigilią. Co roku sobie obiecuje, ale czuję, że tym razem naprawdę.
Swoją drogą cudne są teraz książki dla kurdupli.
Mam taką samą frajdę z ich czytania i oglądania, jak Marysia.






W poprzedniej notce było zdjęcie Marysi i świeżowyklutego Anteczka, teraz pstryk po czterech miesiącach:



Szybko te maluchy rosną. Zbyt szybko.


czwartek, 5 listopada 2015

Antoś miał dziś swoje drugie szczepienie.
Ja miałam w pamięci pierwsze...
Szłam więc z duszą na ramieniu, z sercem w gardle, z żołądkiem przy kręgosłupie i z czym tam jeszcze się chodzi, kiedy stres człowieka zżera.
(przypomniałam sobie właśnie, jak orzesznica powiedziała do mrówkojada - coś mi zżera przyjaciela, coś mi zjada mrówkojada! Mnie też tak właśnie coś zjadało)
Na szczęście tym razem było znacznie lepiej niż poprzednio.
Mały rozwył się w chwili ukłucia, ale przecież trudno wyobrazić sobie lepszy moment na rozwycie w takiej sytuacji! Skoro już miał płakać, wybrał najwłaściwszy czas.
Dał się zbadać, zmierzyć, zważyć i nie trzeba go było prosić, żeby oddychał.
Antoś waży 6800 g i długi jest jak glizda - 67 cm. A taki maleńki był, jak się urodził!
O taki!
Marysia we własnej indiańskiej stylizacji i świeżowykluty Antoś:


czwartek, 29 października 2015

Teoria swoje, życie swoje.
Pora wieczornego mycia Marysiowej paszczy.
Proszę raz, drugi, trzeci, piąty, milion pięćset sto dziewięćsetny.
Tłumaczę, że zęby brudne, że się zepsują, że dziury będą.
Jak grochem o ścianę! Chociaż tu powinien powstać nowy związek frazeologiczny - jak matka do Marysi!
- Marysiu! - wołam zdesperowana - liczę do trzech!
I choć w zasadzie nie wymyśliłam jeszcze, co ma nastąpić po tym, jak już doliczę, to nie zrażam się:
- raz, dwa...
- osiemnaście dziesięć! - odpowiada mi córeczka i odwraca się na pięcie.

Matkobosko!!!

Witki mi opadają do samej podłogi, pałeczkę przejmuje małżon.
Idzie do Małej i mówi:
- Marysiu, za trzy minuty włączam bajkę. Jak nie zdążysz z myciem zębów, to nie zobaczysz początku.
W Marysię wstępują nowe siły, biegnie do łazienki i szoruje zęby. Z pianą w dziobie pyta:
- mamo, czy ja zdążę na bajkę? Bo tata powiedział, że za trzy minuty włączy, a ja dwie zużywam na zęby!

Zdążyła.
A ja rozważam - czy to już przekupstwo, czy też tylko naturalne konsekwencje?

Tymczasem napawam się słodkim niemowlęcym czasem Antosia.
Maluchy są takie nieskomplikowane!
Przytulić, ukochać, pocałować.
Wziąć na ręce, zrobić głupią minę, zagugać.
Niemowlę odwdzięczy się uśmiechem całego człowieka.




wtorek, 27 października 2015

Przeczytałam wczoraj artykuł o złości.
O tu.
Zdanie „widzę, że jest coś, co cię bardzo zezłościło i chcę o tym wiedzieć, ale nie chcę, żebyś mnie biła” wyryłam już sobie w głowie, duszy i pamięci.
I jeszcze ten fragment: Małe dziecko często nie umie inaczej wyrazić swojej frustracji. Podnosi rączkę, kopie, gryzie. To jest dostępny mu sposób na radzenie sobie z uczuciami. To my dorośli przypisujemy tym zdarzeniom zbyt demoniczny charakter.

O niebo lepiej mi z tą wiedzą!
Marysia jest bardzo wrażliwą i emocjonalną dziewczynką, ale ma dobre serduszko.
Obiecuję sobie solennie, że przestanę tragizować i moralizować. 
Mała ma trudny okres, ale to my - wapniaki jesteśmy w tym domeczku dorośli i powinniśmy ją w trudnościach wspierać, a nie mądrzyć się, że nie wolno nikogo bić! Wiadomo, że nie wolno, ale małe łapki same się wyrywają...
I więcej uwagi muszę jej poświęcać.
Więcej takiego czasu bez poganiania, bez gderania i bez organizowania zajęć.
Marysia regularnie chodzi na balet, na basen, na zajęcia plastyczne, a teraz jeszcze na lodowisko. No i do przedszkola oczywiście.
Zabieram ją do teatru, muzeum, kina i na przeróżne warsztaty.
I na zakupy (bo muszę!).
Dochodzę do wniosku, że na palcach jednej ręki mogę policzyć popołudnia w miesiącu, kiedy Mała może robić, co chce. I kiedy może robić to ze mną, bo ja ciągle zajmuję się wyjątkowo absorbującym Antosiem.
Będziemy nad tym pracować.

Nad wyjątkowo absorbującym Antosiem też.
Przesłodki jest i przerozkoszny, ale naprawdę bardzo wymagający.
Domaga się ciągłego noszenia.
Ma to swoje dobre strony, bo mamy w domu wyjątkowo czysto - Antoś uwielbia odkurzać! Odkurzamy codziennie, a i tak kusi mnie, żeby robić to częściej.
Zawijam małego w chustę i łapię za odkurzacz. Mały rozgląda się uważnie i jest bardzo zadowolony.
I cichy.
I ZASYPIA.



 

poniedziałek, 19 października 2015

Nieużywane, niepodeptane.
Maleńkie i mięciutkie.
Zachwycające.
Słodkie.
Niemowlęce stópki :)





Jesień przyszła.
Zimna i ponura. Nastrój też mam bury.
Z dziecięciem swym nie mogę się dogadać. Zakupiłam stosowną literaturę i będę się dokształcać. Co robić, żeby dziecię zrozumieć, jak reagować a kiedy nie reagować wcale i jak się zachowywać, żeby pomóc.
Czymże jednak byłaby zdobyta wiedza bez możliwości jej praktycznego zastosowania?
Na szczęście mogę tutaj liczyć na pomoc mojej małej córeczki.
Czuję, że to będzie bardzo intensywny kurs.
I jaka szansa na rozwój! Dzieci wspaniale wpływają na rodziców. Nikt nie da takiej motywacji do ćwiczeń, nie nauczy takiej cierpliwości, kreatywności i takiego zorganizowania, jak one. Nikt.

Na przekór temu, co za oknem (i pod dachem) słoneczne wspomnienie sprzed 2 tygodni. Mam nadzieję, że jeszcze wróci piękna, złota jesień.




czwartek, 15 października 2015

Pomyślałam, że byłoby fajnie, gdyby Antoś zasypiał sam w swoim łóżeczku.
Widziałam to na filmach! Dziecię robi się zmęczone, rodzic bierze je na ręce, uśmiecha się, wkłada do łóżeczka, daje buziaka i pieluchę do przytulenia i wychodzi, a po chwili słychać już tylko cichutkie pochrapywanie.
Łatwizna!
Spróbowałam w poniedziałek.
I wtorek.
I wczoraj i dzisiaj.
Coś jednak nie działa.
Na początku jest dobrze, Antek zmęczony, łóżeczko, buziaczek, pieluszka, pa!
Potem coś się psuje. Zamiast pochrapywania, popłakiwanie.
Wyciągam, uspokajam, lulam, odkładam. Buziaczek, pieluszka, pa!
Nie ma pochrapywania, nie ma popłakiwania. Jest głośny, donośny płacz.
No to wyciągam, uspokajam, lulam. Odkładam.
Nie zdążę z buziaczkiem i pieluszką, a tu już rozpacz małego położonego człowieka.
Sytuacja powtarza się do czasu, aż padnięty Antoś zaśnie mi na rękach.

Myślę, że byłoby fajnie, gdyby Antoś zasypiał bez płaczu.
Niekoniecznie sam.
I niekoniecznie w swoim łóżeczku.

W tym roku szkolnym, z uwagi na mój urlop (nieustannie zachwyca mnie ta nazwa!) mogę odbierać Marysię z przedszkola wcześniej. Albo zrobić jej czasem zwyczajnie wolny dzień.
Otworzyły się przed nami nowe niedostępne do tej pory możliwości.
Np. zajęcia w pobliskim domu kultury. Mała chodzi  na 'Kulturoznawstwo w sztuce'. Nazwa dziwaczna, ale to są naprawdę bardzo fajne zajęcia plastyczne.
I kino przed południem.
I teatr lalek (ostatnio byłyśmy na 'Och, Emil!' Bardzo się Małej podobało!).
I plac zabaw po przedszkolu.
I ulubiony dentysta rano.
I wyjazd do babci.
A poza tym ta rozkoszna chwila, kiedy Marysia edukuje się w swojej placówce, a Antek śpi... Czasem wydaje mi się, że mogłoby tak już zostać. Urlopie trwaj.
Dziateczki moje najdroższe szybko mi jednak uświadamiają, że w istocie - wydaje mi się.

poniedziałek, 12 października 2015

Antoś kończy dziś 3 miesiące.
Moja kluseczka malusia, cium cium... ;)
Słodko się uśmiecha, pięknie guga, jest pogodny i radosny.
Jest typem nieśpiocha i wyjątkowo absorbującym niemowlęciem.
Nie wiem, czy to czas sprawił, że mi się wszystko pozapominało i pozajączkowało, ale wydaje mi się, że Marysia jako kurdupel była łatwiejsza w obsłudze. Jadła, spała, gugała, jadła, spała, gugała...
Antoś uwielbia towarzystwo. Do tego stopnia, że ani na moment nie można go zostawić samego, bo głośno upomni się o należną sobie uwagę.
Anteczka trzeba nosić. Wózek, bujaczek, a już szczególnie łóżeczko boleśnie kłują go w arystokratyczną pupę.
Antek to królewicz. To on, wraz z królewną Marysią, rządzi domostwem. W czasie pobytu królewny w przedszkolu sprawuje władzę niepodzielną. To on decyduje, czy tego dnia obiad będzie, czy nie, czy pranie się wyprasuje, czy nie wyprasuje i czy uda się posprzątać, czy też nie.

Jest cudny.
Oboje są.

piątek, 9 października 2015

Nie należy dzieci karać karą niezwiązaną z przewinieniem.
W ogóle nie należy dzieci karać.
Można ewentualnie dopuścić, by ponosiły naturalne konsekwencje swoich zachowań.
Tyle teorii.

Przykład z dzisiejszego poranka.
- Marysiu, jedz szybko śniadanie, bo spóźnisz się do przedszkola.
Marysia ogłuchła. Grzebie łapką w talerzu.
Mijają minuty.
- Marysiu, za chwilę trzeba wyjść z domu.
Marysia dalej grzebie łapką w talerzu.
Mijają kolejne minuty. Ogarnęłam dom, Antka i siebie.
- Marysiu, proszę kończyć jedzenie i iść myć zęby.
Marysi słuch wrócił.
I mowa też:
- NIEEEE!!!! Jeszcze nie zjadłam!!!
Tłumaczę:
- ale trzeba już wychodzić
- NIEEEEEEEEEEEE!!!
Przypominam sobie o tafli jeziora i nenufarach i takich tam i  proszę:
- nie krzycz na mnie, tylko się zbieraj
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! Cichaj, mamo!!!
Kajam się w myślach za to cichanie, bo sama tak mówię do potwo... tfu, dziateczek. Pamiętam o nenufarach i cała staję się łagodnością:
- Marysiu, kochanie, uspokój się proszę i idź myj zęby
- NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!
W końcu nie wytrzymuję i odgrażam się:
- Marysiu! Jak będziesz się tak zachowywała, to nie włączę Ci wieczorem bajki!

Zła matka. Zła.
Wszystko nie tak. Cierpliwości mi brakło, a to ja jestem przecież dorosła w tym domeczku.
Bajka ma się nijak do posłuszeństwa przy stole.
Takie zachowanie jest zaprzeczeniem tego, co jest dla mnie ważne w wychowywaniu dzieci.
W dodatku metoda nieskuteczna, bo do Marysiowego nie (cennej informacji zwrotnej o tym, co jest dla niej ważne! ;)) dołączył jeszcze płacz z powodu nieuzasadnionej krzywdy, która ma się objawić wieczorem.
I tak sobie teraz myślę, że właściwie dlaczego ja nie pozwoliłam jej się do tego przedszkola spóźnić?
Może jakby się raz spóźniła, to by w końcu zobaczyła, że ja nie gadam, bom matka gderliwa, tylko czuwam, żeby było tak, jak dla niej najlepiej.

Patrzę sobie na tego mojego słodkiego Anteczka, kluseczkę mamusi, gugającego rozkoszniaka i myślę sobie, że można by go schrupać.
A potem patrzę na tę moją pięcioletnią Złośnicę i odkrywam mądrość słów głoszących, że małe dzieci są tak słodkie, że chciałoby się je zjeść, a jak podrosną, to się żałuję, że się tego nie zrobiło... ;)

poniedziałek, 5 października 2015

Naczytałam się ostatnio o wychowywaniu dzieci zewnątrz- i wewnątrzsterownych.
Oczywiście bardzo chcę, żeby moje dziateczki były pewne swoich kompetencji i umiejętności i żeby troszczyły się o przestrzeganie ich własnych granic z poszanowaniem potrzeb i uczuć innych ludzi. I żeby troska ta wynikała z głębi ich empatycznych serduszek.
Zgłębiam temat.
Dowiedziałam się, że Marysiowe głośne i stanowcze nie nie jest oznaką buntu ale "cenną informacją zwrotną o tym, co jest ważne dla dziecka i zachętą do szukania innych rozwiązań danej sytuacji”. – Agnieszka Stein, “Dziecko z bliska”.
Marysia, słodka istotka, postanowiła ułatwić mi przyswajanie wiedzy i funduje mi codziennie zajęcia praktyczne.
Bardzo gorąco zachęca mnie do szukania różnych rozwiązań:
- gdy nie chce założyć butów przed wyjściem z domu
- gdy nie godzi się, żeby jedna bajka na dobranoc była naprawdę tylko jedna
- gdy śpiewa podczas (zamiast) mycia zębów
- gdy nie chce wracać z placu zabaw (a Antek drze się obok wniebogłosy)
- gdy chce, żeby jej czytać książki całą noc
- gdy twierdzi, że po powrocie do domu nie trzeba myć rąk
i w wielu innych sytuacjach.
Coś czuję, że jak mi się urlop (genialna nazwa!) macierzyński skończy, to poproszę, żeby mnie do działu marketingu przenieśli.
Taka będę kreatywna.
A póki co czekam na wizytę opieki społecznej, która pewnie przyjdzie niedługo sprawdzić, czy te Marysiowe krzyki wynikają z obdzierania jej przez wyrodnych rodziców ze skóry, czy też są po prostu zachętą do poszukiwana alternatywnych rozwiązań w sytuacji, gdy Mała pokazuje, co jest dla niej ważne.

Przy okazji poszerzają mi się horyzonty. Widzę więcej. Dziś z całą mocą dostrzegam ogromną wadę karmienia piersią.
Nie mogę wypić butli wina, a czuję, że powinnam.

czwartek, 1 października 2015

Cierpiąca Marysia.

Marysia od czasu Antkowyklucia jest bardziej nerwowa niż zwykle. Kotłujące się w niej emocje znajdują ujście w krzykach, tupaniach, szturchaniach i burczeniach.
Zastanawiający jest fakt, że to głównie na mnie się złości, o czym głośno i jednoznacznie informuje: wkuzyłam się na ciebie! jestem naplawdę baldzo zła!!!
Ostatnio podpadłam dziecku jeszcze bardziej niż zwykle, bo Mała oświadczyła:
niecielpię cię, mamo! 
Sumienie chyba nie dawało Marysi spokoju, bo po chwili przyszła mi powiedzieć:
mamo, ja cię cielpię, wiesz? Baldzo cielpię!
Uff ;)

środa, 23 września 2015

Hołduję rodzicielstwu bliskości.
Uważam, że dzieciom najbardziej na świecie potrzeba miłości i czasu.
Że należy im poświęcać mnóstwo uwagi i zainteresowania.
I być wobec nich wyrozumiałym i cierpliwym.

Serio.
A jednak jak kania dżdżu łaknę spokoju.
Świętego.
I ciszy.
I mam ochotę oboje na allegro wystawić.
A na wieczór czekam jak na zbawienie.
Kiedy dzwoni do mnie z pracy mój rodzony małżon, pytam uprzejmie jak tam na wczasach?
Każdego dnia, kiedy potwork... tfu! dzieciątka pójdą już spać, praktykuję samobiczowanie.
Bo krzyknęłam, straciłam cierpliwość, ukarałam, nie chciało mi się bawić lego friends, przeczytałam tylko jeden rozdział Karusi, choć Marysia tak ładnie prosiła o drugi, wkurzyłam się na bałagan w pokoju i w ogóle zdaje się, że byłam najgorszą matką świata.
Obiecuję sama sobie, że od jutra będzie inaczej.
A potem się okazuje, że nie jest.
Bo to zdradzieckie jutro to jest tak naprawdę dziś, które się codziennie aktualizuje.
Jestem w kropce.

A dzieci mam przecież takie cudne.

poniedziałek, 21 września 2015

Ha.
Jakby to powiedział mrówkojad z naszej najulubieńszej serii książeczek o mrówkojadzie i orzesznicy.
Zatem - ha.
I w szczególności  - (tak by powiedziała orzesznica, ta z naszej najulubieńszej serii książeczek o orzesznicy i mrówkojadzie).

Jesteśmy znów :)
Wiele się działo przez ten czas, kiedy nas nie było.
Bardzo wiele.
Jest nas już czworo - dwa miesiące temu wykluł nam się Antoś, kurduplaty braciszek Marysi.
I jak się wiele działo, tak jeszcze więcej się dzieje.
Myślałam, że jak nie będę chodziła do pracy, to sobie odpocznę, będę miała czas na wszystko, zrobię porządek w garderobie, będę gotować obiady z dwóch dań i jeszcze deser przyszykuje i w ogóle będzie lajcik.
Snułam wizję niespiesznych letnich spacerków i posiadówek na placach zabaw - już widziałam jak Antoś grzecznie śpi w wózeczku, Marysia słodko bawi się z koleżankami, ja plotkuję na ławeczce, słonko świeci i takie tam.
Rzeczywistość jak zwykle przerosła moje wyobrażenia.
Okazało się, że Antek w łaskawości swej w wózku może co najwyżej drzeć się wniebogłosy, Marysia zazdrosna jest i okropnie nerwowa, w krzykach lepsza jest od brata, a ja nie wiem, które pierwsze uspokajać.
Sierpień, w którym przedszkole Marysi było zamknięte, kojarzyć mi się od teraz będzie niekoniecznie z wakacjami. Bardzo niekoniecznie.

Wrzesień przywitałam z radością.
Marysia poszła do zerówki.

A w zerówce mają nową panią od religii. Zaangażowana jest mocno, dzieci słuchają jej z wypiekami na dziobach, a potem w domu opowiadają.
- mamo, a wiesz, że Bóg stworzył świat?
- tak? - zainteresowałam się uprzejmie - a jak to zrobił?
- użył mocy! - odpowiedziała Marysia tak jak się mówi 'na potęgę posępnego czerepu, mocy przybywaj!'

Po chwili Mała dalej pyta:
- mamo, a ty wiesz, co to jest 'bóg'?
- no nie wiem - odpowiadam, bom ciekawa, co mi dziecię powie - co?
- książka!- woła beztrosko Marysia

No to już wiem.
Że poza religią mieli też angielski :)