piątek, 22 listopada 2013

Marysiowe manifestacje niezadowolenia ewoluują.
Trochę jej szkoda czasu na machanie łapkami i długie piski, które rzadko przynoszą oczekiwany rezultat, postanowiła więc sprawę przedstawiać jasno.
Początek dotychczasowych akcji Marysia uznała chyba za dobry, bo tutaj modyfikacji nie ma - rzut na kolana i szybkie ukrycie główki między rączkami. Jest spektakularnie, jest gwałtownie. Jest ok.
A potem zmiany!
Już nie ma płaczów i pisków w nieskończoność!
A przynajmniej nie tylko.
Patrzy to moje kochane, słodkie maleństwo w ócz mych błękit i rzuca:
- cy chces, zebym była smutna?! no chces??
Oczywiście nie chcę.
Ale czasem Marysi samo takie zapewnienie nie przekonuje...
- będę plakała i plakała! nawet nocą, i całą drogę do psiedskiola!
- i się nie uspokoje! nigdy się juz nie uspokoję!
doprowadzona do ostateczności rzecze:
- nie jubię cię! jesteś gupia!

Czasem, gdy odwiedzamy Dziadków, Dzięcię czuje wsparcie.
woła wtedy, z wysokości dziadkowych ramion:
- no i cio tam, zgjedulce?
A gdy wyjątkowa przykrość (łyżeczka za bardzo na prawo, nocnik za bardzo na lewo, mleczko ze złego kubeczka) spotka ją w domu Dziadków łkaniem słusznym i żałosnym przywoła Babcię i poskarży się:
- mama mnie jozpłakała!!!

Otuchy dodaje mi myśl, z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie przechodząca - to oto rozkoszne stworzonko będzie miało kiedyś swoją córeczkę. Taką samą jak ona :)

piątek, 15 listopada 2013

Marysia powinna dopisać do mikołajowego listu ochraniacze na kolana.
Szkoda, żeby jej się tak obtłukiwały, kiedy po raz milion pięćset sto dziewięćsetny rzuca się na nie w  rozpaczy (a główkę chowa między rączki i łka żałośnie).
Rozpacz jest oczywiście uzasadniona.
albowiem:
- łyżeczka do jogurtu została położona o pół centymetra za bardzo na prawo od kubeczka
- jogurt został otworzony w całości, a przecież wysyłała mentalne wiadomości, że życzy sobie, żeby wieczko trzymało się lekko na krawędzi
- nocnik stał nie w tym miejscu
- paskudne wapniaki podały dziecku żółty ręczniczek, kiedy o taki prosiło, ale myślało przecież o zielonym!!!
- kołderka ma nie ten obrazek
- misia życzyła sobie mieć podanego z góry łóżeczka, nie z boku
- jest jeden łyk mleka w kubeczku za dużo
- kubek miała podać mama, nie tata!
- ubierać się do przedszkola??? czyście, zgredulce, do reszty zgłupieli???
- czapka na dwór?!
oraz wiele, wiele, WIELE, WIEEEEELE podobnych dramatów...

Kochany święty Mikołaju,
dla mnie przygotuj proszę meliskę.
Albo lepiej lampkę wina.
Albo dwie.
Butelki.


czwartek, 7 listopada 2013

Trudny mamy czas. Strach i bezsilność ciągną nas pod ziemię.
Jest też nadzieja. Taka, co oddech przywraca...
Jestem za nią niewymownie wdzięczna.

W bolesnych sytuacjach z całą mocą dociera do człowieka, że mało jest spraw tak naprawdę ważnych. Miłość, dobro i szczęście. I już.

Mimo wszelkich trudności świat się kręci jakby nigdy nic...
I święta się zbliżają. I Mikołaj. I prezenty. I zapotrzebowanie na nie. Konkretne.
Marysia, skromne serduszko, zażyczyła sobie kuchni, sklepu, gitary, ciastoliny i zestawu klocków.
W najbliższym czasie namówię ją do stworzenia listu, może się uda, że o czymś zapomni wspomnieć... O tym sklepie mogłaby szczególnie, i kuchni. I gitarze, na litość niebios! Wystarczy, że ma flet, pianinko, cymbałki, harmonijkę i tamburyn. To o flet, pianinko, cymbałki, harmonijkę i tamburyn za dużo jak na uszy biednej matki!