wtorek, 21 czerwca 2016

Antoś skończył 11 miesięcy.
Właściwie to już ponad tydzień temu, ale wakacjowaliśmy...

Jedenastomiesięczny Antoszek nie ma kompleksów.
Niezawstydzony raczkował po placu św. Marka, bez skrępowania wchodził do najdroższych włoskich butików i rozdawał uśmiechy turystom ze wszystkich krajów świata.
Próbuje stać i nie upadać, ale o ile z pierwszym jakoś sobie radzi, drugie jest jeszcze poza jego zasięgiem.
Pięknie woła 'mama' i mam wrażenie, że robi to świadomie.
Pokazuje, gdzie kotek/piesek/koń/mama mają oko i nos.
Gdy słyszy samolot spogląda w niebo.
Próbuje dopasowywać kształty w sorterze (bez sukcesów, ale się nie poddaje).
Macha 'papa', bije brawo, czesze włoski szczotką, wyciera podłogę ściereczką, zakłada czapkę na głowę.
Bawi się w berka.
Uwielbia grać w piłkę.
Zżera kamloty.
Ma 6 zębów, dostał pierwszą pastę do nich, od dawna odmawia ssania smoczka, od zawsze nie odmawia ssania piersi, w nocy budzi się wciąż bamblion razy.
I nie dostał się do żłobka...
Co to będzie ze studiami, jak już ze żłobkiem są problemy? ;)
Ale tak poważnie, to sprawa jest poważna, bo miejsc nie ma ani w publicznych, ani prywatnych placówkach położonych w rozsądnych odległościach od naszego domu. W jednym z prywatnych żłobków niedaleko naszego osiedla na liście rezerwowej jest już 15 maluchów, co tak naprawdę oznacza, że nie ma żadnych szans, że się miejsce dla Antoszka znajdzie. Martwię się coraz bardziej, bo lada chwila wracam do pracy, a opieki dla Antosia nie ma. Czekam teraz na jakąś rekrutację uzupełniającą i nerwowo obgryzam paznokcie.

Marysia za to miała dziś pożegnanie przedszkola.
Takie oficjalne, bo jeszcze cały lipiec będzie do niego chodzić.
W sierpniu laba, a od września szkoła.
Taki lajf.
Mała była też ostatnio na fluoryzacji u dentysty (tak, wiem, fluor to zuuuuo!) i wciąż może się chwalić ząbkami bez ani jednego ubytku, co podobno nie zdarza się u sześciolatków często. Wszystkie ząbki ma zdrowe i wszystkie ma mleczne. Czekamy teraz na stałe.
Marysia do szkoły się dostała.
Chociaż ona.
Teraz jeszcze trzeba ją zapisać do świetlicy i tutaj sprawa już nie wygląda różowo.

Wkurza mnie to nasze 'prorodzinne' państwo i wkurza mnie to cudne 500 plus, którego zresztą na oczy jeszcze nie widziałam, a które mogę sobie w buty wsadzić, bo żłobek dla Antka kosztuje 1500 i i tak nie ma w nim miejsc, świetlica dla Marysi będzie albo nie, a opiekunka zabierze niemal całą moją pensję.

piątek, 17 czerwca 2016

Dwa dni po dniu matki, Matka Małżona odeszła.
Już nie cierpi, co jest jedyną, choć słabą, pociechą dla bliskich. Innej jednak nie ma i nie będzie, więc tak trzeba powtarzać: już nie cierpi.
Gdyby to jednak ode mnie zależało mogłaby nie cierpieć i żyć.
Ale nie zależy.

(Swoją drogą nie chciałabym wyjść na nieczułą zołzę, ale to tylko Teściowe mogą taki numer wywinąć i umrzeć na kilka dni przed planowanym od pół roku wyjazdem na wakacje!)

Na wakacje mimo smutnych okoliczności pojechaliśmy.
Droga była upiorna, ale i tak lepsza niż sądziłam i dotarliśmy na miejsce przed zimą ;)
Antoś darł się nie tak bardzo strasznie i nie tak bardzo głośno, jak potrafi. Kochane dziecko!

Obrażeni na kapryśny Bałtyk, pojechaliśmy do Włoch, żeby było ciepło i słonecznie.
Żeby był piasek.
I żeby był spokój.
O matczyna naiwności!
Ciepło było, słonecznie bywało, a deszczu spadło tyle, że kiedy odwiedziliśmy Wenecję stwierdziłam- wypisz wymaluj nasz kemping! ;)
Ale i tak było cudnie.
O tak.