środa, 25 maja 2016

Marysia wróciła z przedszkola głodna.
- nie smakował Ci obiad, córeczko?
- zupa była paskudna!
- a jaka to była zupa?
- niedobra!
Tak, to wiele wyjaśnia.
Matka jednak drąży dalej.
- a drugie danie?
- też niedobre! jakiś sos dziwny...
- a próbowałaś?
- nie! - wzdryga się dziecię.
No przecież, jak próbować, jak dziwne.

Antoszek za to próbuje chętnie.
Piasku, kamlotów, trawy, błota, kwiatków, łopatek, foremek, auteczek i chusteczek.
A kiedy daję mu na talerzyku cząstki brokuła, to włącza mu się wewnętrzny alarm:
uwaga, uwaga! trucizna!!! ostrzeżenie! nie wkładać bo buzi!!!

Wyrosną. Mówię sobie i biorę głęboki oddech.
Jasne, że wyrosną, w sumie nie znam chyba żadnego dorosłego niejadka.
I tylko jedno filozoficzne pytanie mnie nęka, o pierwszość - oni  wyrosną, czy ja osiwieję?

A jutro dzień matki.
I nie mogę o nim myśleć inaczej niż jak o ostatnim, jaki będzie miał z kim świętować małżon.
Chwyta mnie to mocno za serce, bo strat dotkliwszych niż utrata matki nie ma na świecie wiele.






piątek, 13 maja 2016

Mamy maj.
W maju mamy majowe kryzysy.
Rodzicielskie.

Kocham te moje dzieciątka jak stąd do kosmosu (i z powrotem), a 5 razy dziennie mam ochotę wysłać je w ten kosmos (nad powrotem wciąż rozważam).
Marysia weszła w okres piszczenia, marudzenia i bania się.
Jedzie na rowerze, z prędkością emeryta, po prostej drodze, bez zakrętów i człowieków i 'boi się!'
- czego się boisz, Marysiu?
- słupa!!! - chlipię dziecię.
Ta, rzuci się na nią z zębami. Stoi tam taki przyczajony od lat i tylko czeka na Marysię.
Ale w sumie nie jest najgorzej, bo koleżanka opowiadała mi, że jej synek wieczorem też się bał, we własnym łóżku.
- czego, Marcinku?
- że szafa się na mnie przewlóci!
Marysia boi się też, kiedy wołam, żebym uważała, bo ślimaka nadepnie.
- wystlaszyłaś mnie!!! Łaaa!!!
A na placu zabaw, kiedy małżon wyskoczył z krzaków z dziką radością i równie dzikiem okrzykiem (faceci!!! witki opadają!), poskarżyła się na cały park:
- mamo, tato mnie BAŁ!!!

Antoniusz za to nie boi się niczego.
Schodzenia z kanapy głową w dół, wchodzenia na stół i do pralki, zjadania kamlotów i piasku, raczkowania po asfalcie i wychodzenia na balkon, kiedy matka nie patrzy.
Więc ja się boję.
Za niego i o niego.

W dodatku popsuł się Antoszek samochodowo.
Ryczy, jak go tylko do fotelika włożę.
Ryczy w aucie, gdy śpiewam.
Ryczy, gdy nie śpiewam.
Ryczy, gdy mu daje zabawki.
I gdy mu nie daje.
Ryczy, gdy jest śpiący, ale nie zasypia.
Ryczy gdy nie jest śpiący.
W zasadzie ryczy nieprzerwanie od włożenia do fotelika do wyjęcia z samochodu.
Już czuję, jak wspaniale będzie nam się jechało w przyszłym miesiącu na wakacje.
Kawalątek drogi.
Do Włoch.

Ochrzciliśmy Antosia w niedzielę.
Wyglądał słodko.
I ryczał, oczywiście.
A wczoraj skończył 10 miesięcy.
W końcu zaczął gaworzyć (mammmmma!).
Umie znaleźć schowanego pod listkiem na macie robaczka, zakłada kółka na kijek, poproszony włącza karuzelkę i wkłada i wyciąga klocki z garnuszka.
Je szparagi! W przeciwieństwie do siostry, która nimi pluje.
I jest cudny :)