poniedziałek, 29 lutego 2016

pytania

Zadawanie pytań we właściwy sposób to nie jest wcale takie hop siup. Trzeba to robić umiejętnie, inaczej odpowiedź może nie być satysfakcjonująca, przynajmniej dla jednej ze stron.
Tej pytającej.

Bawiliśmy się z Marysią w układanie wyrazów z liter wydrukowanych na kartonikach. Po pewnym czasie Małej się znudziło i oświadczyła, że teraz pora na memo. Wstała, chwyciła karty i pobiegła do drugiego pokoju.
- Córeczko! A kto to wszystko posprząta?
- Wy!
To jest właśnie przykład, jak nie należy pytać.

Dziś po obiedzie Marysia rysowała mój portret.
- zobacz mamo, jak pięknie wyglądasz na tym obrazku! Jak królowa!
- ślicznie - zachwyciłam się - a normalnie jak wyglądam?
- zupełnie inaczej!
Tak, tak też nie należy pytać. Zasadniczo w ogóle lepiej nie poruszać tego tematu.

Małżon brał chyba u mnie lekcje, bo też błysnął intelektem:
- Marysiu! - wołał zniecierpliwiony - idziesz myć te zęby, czy nie?
- nie!

Antoszek wstaje. Wszędzie: przy kanapie, stoliku, regale, lodówce i oczywiście w łóżeczku - w związku z czym trzeba było obniżyć poziom materacyka.
Nad łóżeczkiem Antoszka wisi sznur cotton ballsów, który miał służyć za jego lampkę nocną (ale nie służy, bo jak włączam, to Antoś zamiast spać próbuje pożreć świecące kulki).
Kiedy małżon obniżał materacyk, przerwał łańcuch.
Niesie kule. Zamiast jednego sznura - dwa.
Nieszczególnie mnie to cieszy.
- no pięknie - wołam - i co teraz, nie działa?!
- popatrz kochanie - mówi spokojnie małżon i przeprowadza prezentację, włączając kulki - ta część działa, a ta - tutaj pokazuje smętny kawałek bez włącznika - nie...

Zadawanie pytań to sztuka.
Jestem w tym mistrzem.

Antoszek stojący w łóżeczku:
I próbujący wstawać przy lodówce:

piątek, 26 lutego 2016

za moich czasów...

dzieci były grzeczniejsze i słuchały rodziców.
Taką bajkę próbowałam dziś sprzedać Marysi, ale się nie dała.
- hahaha - zarechotała głośno i dodała - masz takie dzieci, o jakie się prosiłaś! Babcia mi mówiła!

Muszę porozmawiać z babcią.

Tymczasem rozmawiam z córką. W zasadzie trochę się z nią droczę, gdy wracamy z przedszkola, takie tam niewinne żarty, lubię je, Marysia czasem też, a czasem nie. Dziś nie lubi.
- mamo! - woła - czuję złość, kiedy tak mówisz! Wielką, czarną złość!
A potem krzyczy:
- taką, że zaraz zacznę krzyczeć!
A ja czuję w takich chwilach satysfakcję, że oto dziecię me sześcioletnie ma świadomość własnych uczuć i potrafi o nich mówić. To o niebo lepsze niż nasze zwyczajowe jesteś gupia! i paskudna mama!
Zaprzestaję oprotestowanych praktyk, przytulam i przepraszam.

Droga do domu jest dziś drogą porozumienia.
Co za miła odmiana!

wtorek, 23 lutego 2016

Nic się nie dzieje.
Nic szczególnego.
Szczególnie nic istotnego.

Takie tam zwyczajne doprowadzanie matki przez słodkie dziateczki na skraj wytrzymałości. Do granicy obłędu.
Takie tam zwyczajne piski, plucia, płacze i marudzenia.
Bunty, tfu - informacje zwrotne, awanturki, znaczy - zachęty do poszukiwań alternatywnych rozwiązań.

Antoszek dalej nie je.
Patrzy z wyrzutem i przerażeniem, kiedy próbuję mu coś do dzioba wsadzić.
O tak:

 A normalnie, to oczka mu tak na wierzch nie wychodzą...

 Marysia dalej się złości.
Ostatnio oberwało się nawet najukochańszej babci:
- mamo! A babcia nie chce się ze mną teraz bawić, tylko WYKŁÓCA SIĘ, że musi obiad ugotować!
Awanturnica z tej babci, naprawdę.

poniedziałek, 15 lutego 2016

W piątek Antoszek skończył siedem miesięcy.
Raczkuje, sam siada i siedzi, próbuje wstawać.
Jest bardzo empatycznym chłopcem - w poczekalni przed dzisiejszym szczepieniem płakał ze wszystkimi towarzyszami niedoli.
Szczepienie zasługuje w zasadzie na oddzielny akapit, bo Antoś nie dość, że wrażliwy na krzywdę pozostałych maluchów, to jeszcze nieufny w stosunku do obcych. Szczególnie nie lubi, gdy na niego patrzą. 
Niewinne o jaki z ciebie śliczny chłopczyk! pani pielęgniarki wprawiło Antoszka w - delikatnie mówiąc - nastrój mało pogodny.
Rozbieranie z ubrań Antoś przyrównał do obdzierania ze skóry.
Ważenie i badanie  było ponad wytrzymałość Antoszka, a na opis ukłucia brakuje słów...
Z gabinetu wyszłam zlana potem.
Do domu doszłam zresztą zagotowana jeszcze bardziej, bo Antoś w poczuciu głębokiej krzywdy stanowczo odmówił powrotu wózkiem. Niosłam go więc w jednej ręce, drugą pchałam ten cholerny wózek, a żeby było - hahaha - szybciej, poszłam na skróty nie drogą, tylko przez błoto, przez które oczywiście nie mogłam tą jedną ręką przeciągnąć wózka.
Matkobosko!
Jak już będę mogła pić wino, to sobie tę scenę przypomnę.

Siedmiomiesięczny Antoś bardzo głęboko wziął sobie do serca najnowsze zalecenia, że rodzice decydują, co i kiedy dziecko zje, dziecko natomiast, ile i czy w ogóle. No to Antoś decyduje.
W ogóle marchewki, pietruszki, selera, buraka, brokuła, ziemniaka, groszku, kalarepy, fasolki, dyni, banana, mintaja, łososia, królika, jagnięciny, kaszy jaglanej i ryżu.
Jabłka odrobinę.
Łyżeczkę jogurtu.
I już.
Na zabiedzonego mimo to nie wygląda, a od wyklucia przybyło mu już 5 kg i 740 gramów.
(co daje łącznie 8760 g, które musiałam dziś nieść! W jednej ręce! O tym też będę pamiętać przy winie.)

Marysia pozazdrościła chyba bratu tej swobody decydowania, bo dziś, gdy ją poprosiłam, żeby podniosła z podłogi ubrania, które tam rzuciła, krzyknęła:
- rozkazujesz mi i rozkazujesz! mam tego dość!
I poszła.
Zostawiając ubrania tam, gdzie były.

Jedna butla, czuję, to będzie za mało.

środa, 3 lutego 2016

Być, kochać i nie gderać z poprzedniej notki jest oczywiście aktualne, bo to bardzo ważne, żeby tak postępować z dziećmi.
Jest też niepełne - nie oczekiwać, że to, że jesteś, kochasz i nie gderasz odniesie jakikolwiek pożądany skutek pięknie dopełnia całość i nadaje jej głęboki rodzicielski sens.
Mimo wszelkich moich starań Marysia przy zasypianiu jak kombinowała, tak kombinuje. Raz moje naciągnięte do granic możliwości cierpliwość i łagodność działają, a dwadzieścia pięć razy nie.
Ten brak efektów to teraz, bo długofalowo można mieć nadzieję, że stosując zasady uważnego rodzicielstwa wychowa się dziateczki świadome swoich kompetencji, pewne siebie i czułe na potrzeby innych. I tylko ta nadzieja sprawia, że jeszcze nie trzeba mnie odwiedzać w przytulnej chatce bez klamek.
Jeszcze.

Antoniusza za to wysypało.
Raczej nie po tym, co zjadł, bo pluje wszystkim, co dostanie.
Być może ja zjadłam coś, co mu zaszkodziło, ale nie mam pojęcia co to mogło być. Przeszłam póki co na dietę bezmleczną i bezczekoladową i cierpię okrutnie. Przy życiu trzyma mnie dżem malinowy. Wyjadany ze słoiczka łyżeczką.

Antoszek zaczął raczkować!
Zupełnie inaczej jest z nim, niż z Marysią - ona była ostrożna, długo zanim ruszyła przed siebie ćwiczyła na czworakach pochylanie się do przodu i tyłu, Antoś za to od razu chce się przemieszczać - idzie mu różnie, czasem zapomni łapkę przełożyć i spada prosto na dziób, o czym po chwili wie całe nasze osiedle. I okoliczne pewnie też.
Tak, ma głosik ten nasz Antoszek.
Szczególnie wytrwale Antoś raczkuje do Marysiowego regału z zabawkami.
Tak, Marysia też ma niezły głosik i osiedle zyskuje nową informację - Marysia nie lubi, kiedy Antek rusza jej zabawki.

Na koniec jeszcze zdjęcia Antosia na jego dywanie, na którym mógł się bawić przez 15 minut, a potem przyszła Marysia i porozkładała tam swoje lego friendsy. Żeby jednak było sprawiedliwie, pozwoliła bawić się Antosiowi na jej dywanie. Tylko pluć mu nie wolno.




Macierzyństwo jest cudowne, prawda?