środa, 19 marca 2014

Uważam, że czas brać nogi za pas, kiedy w powietrzu unosi się ten specyficzny, ostrzegawczy zapach...
Marysia zdaje się go kompletnie nie zauważać.
Głowa mnie zaczyna boleć, nerwowa się robię, nie mogę spokojnie na krześle usiedzieć...
Marysia ochoczo łapie porozkładane po kątach zabawki.
Spoglądam co chwilę na zegarek, nie mogąc się doczekać chwili, żeby wyjść...
Marysia dopytuje, kiedy w końcu będzie mogła wejść.
Do środka.
Do gabinetu.
Do dentysty.

Mam, ekhem, nie do końca miłe wspomnienia z własnych dziecięcych wizyt.
A tu się okazuje, że można inaczej. Dzieć dostaje wybrany przez siebie kubeczek, 'ślimaczka' do karmienia go wodą, na fotelu siada z rodzicelką, za otwarcie dzioba zgarnia balonik, ząbki fluoryzuje truskawkową pianką, a na koniec biegnie do kuferka skarbów i wybiera sobie nagrodę.
I żałuje, że do dentysty chodzi tylko dwa razy w roku.

Mam niestety świadomość, że nie we wszystkich gabinetach, nawet dziecięcych, wizyty przebiegają w podobny sposób. A szkoda. Wielka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz