Nic się nie dzieje.
Nic szczególnego.
Szczególnie nic istotnego.
Takie tam zwyczajne doprowadzanie matki przez słodkie dziateczki na skraj wytrzymałości. Do granicy obłędu.
Takie tam zwyczajne piski, plucia, płacze i marudzenia.
Bunty, tfu - informacje zwrotne, awanturki, znaczy - zachęty do poszukiwań alternatywnych rozwiązań.
Antoszek dalej nie je.
Patrzy z wyrzutem i przerażeniem, kiedy próbuję mu coś do dzioba wsadzić.
O tak:
A normalnie, to oczka mu tak na wierzch nie wychodzą...
Marysia dalej się złości.
Ostatnio oberwało się nawet najukochańszej babci:
- mamo! A babcia nie chce się ze mną teraz bawić, tylko WYKŁÓCA SIĘ, że musi obiad ugotować!
Awanturnica z tej babci, naprawdę.
wtorek, 23 lutego 2016
poniedziałek, 15 lutego 2016
W piątek Antoszek skończył siedem miesięcy.
Raczkuje, sam siada i siedzi, próbuje wstawać.
Jest bardzo empatycznym chłopcem - w poczekalni przed dzisiejszym szczepieniem płakał ze wszystkimi towarzyszami niedoli.
Szczepienie zasługuje w zasadzie na oddzielny akapit, bo Antoś nie dość, że wrażliwy na krzywdę pozostałych maluchów, to jeszcze nieufny w stosunku do obcych. Szczególnie nie lubi, gdy na niego patrzą.
Niewinne o jaki z ciebie śliczny chłopczyk! pani pielęgniarki wprawiło Antoszka w - delikatnie mówiąc - nastrój mało pogodny.
Rozbieranie z ubrań Antoś przyrównał do obdzierania ze skóry.
Ważenie i badanie było ponad wytrzymałość Antoszka, a na opis ukłucia brakuje słów...
Z gabinetu wyszłam zlana potem.
Do domu doszłam zresztą zagotowana jeszcze bardziej, bo Antoś w poczuciu głębokiej krzywdy stanowczo odmówił powrotu wózkiem. Niosłam go więc w jednej ręce, drugą pchałam ten cholerny wózek, a żeby było - hahaha - szybciej, poszłam na skróty nie drogą, tylko przez błoto, przez które oczywiście nie mogłam tą jedną ręką przeciągnąć wózka.
Matkobosko!
Jak już będę mogła pić wino, to sobie tę scenę przypomnę.
Siedmiomiesięczny Antoś bardzo głęboko wziął sobie do serca najnowsze zalecenia, że rodzice decydują, co i kiedy dziecko zje, dziecko natomiast, ile i czy w ogóle. No to Antoś decyduje.
W ogóle marchewki, pietruszki, selera, buraka, brokuła, ziemniaka, groszku, kalarepy, fasolki, dyni, banana, mintaja, łososia, królika, jagnięciny, kaszy jaglanej i ryżu.
Jabłka odrobinę.
Łyżeczkę jogurtu.
I już.
Na zabiedzonego mimo to nie wygląda, a od wyklucia przybyło mu już 5 kg i 740 gramów.
(co daje łącznie 8760 g, które musiałam dziś nieść! W jednej ręce! O tym też będę pamiętać przy winie.)
Marysia pozazdrościła chyba bratu tej swobody decydowania, bo dziś, gdy ją poprosiłam, żeby podniosła z podłogi ubrania, które tam rzuciła, krzyknęła:
- rozkazujesz mi i rozkazujesz! mam tego dość!
I poszła.
Zostawiając ubrania tam, gdzie były.
Jedna butla, czuję, to będzie za mało.
Raczkuje, sam siada i siedzi, próbuje wstawać.
Jest bardzo empatycznym chłopcem - w poczekalni przed dzisiejszym szczepieniem płakał ze wszystkimi towarzyszami niedoli.
Szczepienie zasługuje w zasadzie na oddzielny akapit, bo Antoś nie dość, że wrażliwy na krzywdę pozostałych maluchów, to jeszcze nieufny w stosunku do obcych. Szczególnie nie lubi, gdy na niego patrzą.
Niewinne o jaki z ciebie śliczny chłopczyk! pani pielęgniarki wprawiło Antoszka w - delikatnie mówiąc - nastrój mało pogodny.
Rozbieranie z ubrań Antoś przyrównał do obdzierania ze skóry.
Ważenie i badanie było ponad wytrzymałość Antoszka, a na opis ukłucia brakuje słów...
Z gabinetu wyszłam zlana potem.
Do domu doszłam zresztą zagotowana jeszcze bardziej, bo Antoś w poczuciu głębokiej krzywdy stanowczo odmówił powrotu wózkiem. Niosłam go więc w jednej ręce, drugą pchałam ten cholerny wózek, a żeby było - hahaha - szybciej, poszłam na skróty nie drogą, tylko przez błoto, przez które oczywiście nie mogłam tą jedną ręką przeciągnąć wózka.
Matkobosko!
Jak już będę mogła pić wino, to sobie tę scenę przypomnę.
Siedmiomiesięczny Antoś bardzo głęboko wziął sobie do serca najnowsze zalecenia, że rodzice decydują, co i kiedy dziecko zje, dziecko natomiast, ile i czy w ogóle. No to Antoś decyduje.
W ogóle marchewki, pietruszki, selera, buraka, brokuła, ziemniaka, groszku, kalarepy, fasolki, dyni, banana, mintaja, łososia, królika, jagnięciny, kaszy jaglanej i ryżu.
Jabłka odrobinę.
Łyżeczkę jogurtu.
I już.
Na zabiedzonego mimo to nie wygląda, a od wyklucia przybyło mu już 5 kg i 740 gramów.
(co daje łącznie 8760 g, które musiałam dziś nieść! W jednej ręce! O tym też będę pamiętać przy winie.)
Marysia pozazdrościła chyba bratu tej swobody decydowania, bo dziś, gdy ją poprosiłam, żeby podniosła z podłogi ubrania, które tam rzuciła, krzyknęła:
- rozkazujesz mi i rozkazujesz! mam tego dość!
I poszła.
Zostawiając ubrania tam, gdzie były.
Jedna butla, czuję, to będzie za mało.
środa, 3 lutego 2016
Być, kochać i nie gderać z poprzedniej notki jest oczywiście aktualne, bo to bardzo ważne, żeby tak postępować z dziećmi.
Jest też niepełne - nie oczekiwać, że to, że jesteś, kochasz i nie gderasz odniesie jakikolwiek pożądany skutek pięknie dopełnia całość i nadaje jej głęboki rodzicielski sens.
Mimo wszelkich moich starań Marysia przy zasypianiu jak kombinowała, tak kombinuje. Raz moje naciągnięte do granic możliwości cierpliwość i łagodność działają, a dwadzieścia pięć razy nie.
Ten brak efektów to teraz, bo długofalowo można mieć nadzieję, że stosując zasady uważnego rodzicielstwa wychowa się dziateczki świadome swoich kompetencji, pewne siebie i czułe na potrzeby innych. I tylko ta nadzieja sprawia, że jeszcze nie trzeba mnie odwiedzać w przytulnej chatce bez klamek.
Jeszcze.
Antoniusza za to wysypało.
Raczej nie po tym, co zjadł, bo pluje wszystkim, co dostanie.
Być może ja zjadłam coś, co mu zaszkodziło, ale nie mam pojęcia co to mogło być. Przeszłam póki co na dietę bezmleczną i bezczekoladową i cierpię okrutnie. Przy życiu trzyma mnie dżem malinowy. Wyjadany ze słoiczka łyżeczką.
Antoszek zaczął raczkować!
Zupełnie inaczej jest z nim, niż z Marysią - ona była ostrożna, długo zanim ruszyła przed siebie ćwiczyła na czworakach pochylanie się do przodu i tyłu, Antoś za to od razu chce się przemieszczać - idzie mu różnie, czasem zapomni łapkę przełożyć i spada prosto na dziób, o czym po chwili wie całe nasze osiedle. I okoliczne pewnie też.
Tak, ma głosik ten nasz Antoszek.
Szczególnie wytrwale Antoś raczkuje do Marysiowego regału z zabawkami.
Tak, Marysia też ma niezły głosik i osiedle zyskuje nową informację - Marysia nie lubi, kiedy Antek rusza jej zabawki.
Na koniec jeszcze zdjęcia Antosia na jego dywanie, na którym mógł się bawić przez 15 minut, a potem przyszła Marysia i porozkładała tam swoje lego friendsy. Żeby jednak było sprawiedliwie, pozwoliła bawić się Antosiowi na jej dywanie. Tylko pluć mu nie wolno.
Macierzyństwo jest cudowne, prawda?
Jest też niepełne - nie oczekiwać, że to, że jesteś, kochasz i nie gderasz odniesie jakikolwiek pożądany skutek pięknie dopełnia całość i nadaje jej głęboki rodzicielski sens.
Mimo wszelkich moich starań Marysia przy zasypianiu jak kombinowała, tak kombinuje. Raz moje naciągnięte do granic możliwości cierpliwość i łagodność działają, a dwadzieścia pięć razy nie.
Ten brak efektów to teraz, bo długofalowo można mieć nadzieję, że stosując zasady uważnego rodzicielstwa wychowa się dziateczki świadome swoich kompetencji, pewne siebie i czułe na potrzeby innych. I tylko ta nadzieja sprawia, że jeszcze nie trzeba mnie odwiedzać w przytulnej chatce bez klamek.
Jeszcze.
Antoniusza za to wysypało.
Raczej nie po tym, co zjadł, bo pluje wszystkim, co dostanie.
Być może ja zjadłam coś, co mu zaszkodziło, ale nie mam pojęcia co to mogło być. Przeszłam póki co na dietę bezmleczną i bezczekoladową i cierpię okrutnie. Przy życiu trzyma mnie dżem malinowy. Wyjadany ze słoiczka łyżeczką.
Antoszek zaczął raczkować!
Zupełnie inaczej jest z nim, niż z Marysią - ona była ostrożna, długo zanim ruszyła przed siebie ćwiczyła na czworakach pochylanie się do przodu i tyłu, Antoś za to od razu chce się przemieszczać - idzie mu różnie, czasem zapomni łapkę przełożyć i spada prosto na dziób, o czym po chwili wie całe nasze osiedle. I okoliczne pewnie też.
Tak, ma głosik ten nasz Antoszek.
Szczególnie wytrwale Antoś raczkuje do Marysiowego regału z zabawkami.
Tak, Marysia też ma niezły głosik i osiedle zyskuje nową informację - Marysia nie lubi, kiedy Antek rusza jej zabawki.
Na koniec jeszcze zdjęcia Antosia na jego dywanie, na którym mógł się bawić przez 15 minut, a potem przyszła Marysia i porozkładała tam swoje lego friendsy. Żeby jednak było sprawiedliwie, pozwoliła bawić się Antosiowi na jej dywanie. Tylko pluć mu nie wolno.
Macierzyństwo jest cudowne, prawda?
poniedziałek, 25 stycznia 2016
Złościłam się ostatnio na Marysię, że wieczorami, w łóżeczku, wykąpana, milusia, w piżamce, przytulona, i po przeczytanej bajce, zamiast zamknąć oczy (i dzioba!) i spać, kombinuje - śpiewa, gada, czyta, woła, wymyśla.
- siusiu!
- pić!
- mam tęęęęę moooooooooooooc!!!
- lulajże, Jezuniu...
- Al-be-r-t, Albert, Al-be-r-t-so-n, lat 5...
Tłumaczyłam.
Prosiłam.
Upominałam.
Wygrażałam się.
Wszystko oczywiście na nic, Marysia jak nie spała tak nie spała, a ja jak się wkurzałam, tak się wkurzałam.
I tak każdego dnia od dłuższego czasu.
Aż do dziś.
Postanowiłam wzbić się na wyżyny cierpliwości i opanowania, wyłączyć funkcje syczenia i warczenia i ograniczyć wszystkie cele wychowawcze.
Być tu i teraz. Odsunąć myśli o tych spokojnych dwudziestu minutach, kiedy dzieci już (w końcu) śpią, a matka nie padła jeszcze na nos. I o tym, jakbym chciała, żeby to było już.
Przemówiłam głosem łagodnym i spokojnym.
- nie możesz zasnąć, córeczko?
- yhm...
- może buziak Ci pomoże?
- nie wiem...
- spróbujemy?
- ok!
Trud mój został wynagrodzony.
Pogłaskałam Małą po pleckach i po chwili słodko chrapała.
Czasem tak niewiele trzeba.
Być.
Kochać.
I nie gderać ;)
- siusiu!
- pić!
- mam tęęęęę moooooooooooooc!!!
- lulajże, Jezuniu...
- Al-be-r-t, Albert, Al-be-r-t-so-n, lat 5...
Tłumaczyłam.
Prosiłam.
Upominałam.
Wygrażałam się.
Wszystko oczywiście na nic, Marysia jak nie spała tak nie spała, a ja jak się wkurzałam, tak się wkurzałam.
I tak każdego dnia od dłuższego czasu.
Aż do dziś.
Postanowiłam wzbić się na wyżyny cierpliwości i opanowania, wyłączyć funkcje syczenia i warczenia i ograniczyć wszystkie cele wychowawcze.
Być tu i teraz. Odsunąć myśli o tych spokojnych dwudziestu minutach, kiedy dzieci już (w końcu) śpią, a matka nie padła jeszcze na nos. I o tym, jakbym chciała, żeby to było już.
Przemówiłam głosem łagodnym i spokojnym.
- nie możesz zasnąć, córeczko?
- yhm...
- może buziak Ci pomoże?
- nie wiem...
- spróbujemy?
- ok!
Trud mój został wynagrodzony.
Pogłaskałam Małą po pleckach i po chwili słodko chrapała.
Czasem tak niewiele trzeba.
Być.
Kochać.
I nie gderać ;)
poniedziałek, 18 stycznia 2016
niezjad i złośnica.
Nieszczególnie idzie nam rozszerzanie diety.
Marchewka - fuj.
Ziemniak - ble.
Brokuł - czy ty mnie, matko, już nie kochasz?
Podobnie jest z połączeniem powyższych oraz w kombinacjach z buraczkami i wersji z kalarepką.
Niezjadliwe.
Kompletnie.
Dzioba zamyka, główkę odwraca, a to co podstępem matka wciśnie zdegustowany wypluwa.
Wyżera za to mandarynki, ale nie powinien, więc się nie liczy.
Marysia też mi wrażeń dostarcza. Niestrudzenie zachęca mnie do poszukiwania alternatywnych rozwiązań sytuacji, w której to trzeba wyjść z domu za 2 minuty, a córeczka moja akurat nie ma ochoty się ubierać. Albo myć zębów. Albo jeść śniadania. A właściwie to właśnie sobie przypomniała, że wstać też nie chciała, więc może się położy.
Tak, za 20 lat będę wspominać rozbawiona: a pamiętacie, jak Marysia śmiesznie tupała nóżkami i kładła się na klatce schodowej, jak wychodziliśmy rano do przedszkola, hehehe? I co myśleli wtedy o nas sąsiedzi, hahaha!
Tak, już czuję, jak będzie zabawnie.
Póki co jednak nie bardzo mi do śmiechu. Poranna awantura wpisała się w rodzicielską codzienność.
Witki opadają.
Cierpliwość siada.
Dociera do mnie, że to nie Marysia ma problem z zachowaniem, tylko ja ma mam problem z zachowaniem Marysi. Myślę sobie, że jak się z tym uporam, to już będzie z górki.
O ile się uporam.
Zauważyłam ostatnio u Marysi w łóżku mały ręcznik koło poduszki.
- po co Ci ten ręcznik, kochanie?
- żeby wycierać w niego ŁYZY!
Marchewka - fuj.
Ziemniak - ble.
Brokuł - czy ty mnie, matko, już nie kochasz?
Podobnie jest z połączeniem powyższych oraz w kombinacjach z buraczkami i wersji z kalarepką.
Niezjadliwe.
Kompletnie.
Dzioba zamyka, główkę odwraca, a to co podstępem matka wciśnie zdegustowany wypluwa.
Wyżera za to mandarynki, ale nie powinien, więc się nie liczy.
Marysia też mi wrażeń dostarcza. Niestrudzenie zachęca mnie do poszukiwania alternatywnych rozwiązań sytuacji, w której to trzeba wyjść z domu za 2 minuty, a córeczka moja akurat nie ma ochoty się ubierać. Albo myć zębów. Albo jeść śniadania. A właściwie to właśnie sobie przypomniała, że wstać też nie chciała, więc może się położy.
Tak, za 20 lat będę wspominać rozbawiona: a pamiętacie, jak Marysia śmiesznie tupała nóżkami i kładła się na klatce schodowej, jak wychodziliśmy rano do przedszkola, hehehe? I co myśleli wtedy o nas sąsiedzi, hahaha!
Tak, już czuję, jak będzie zabawnie.
Póki co jednak nie bardzo mi do śmiechu. Poranna awantura wpisała się w rodzicielską codzienność.
Witki opadają.
Cierpliwość siada.
Dociera do mnie, że to nie Marysia ma problem z zachowaniem, tylko ja ma mam problem z zachowaniem Marysi. Myślę sobie, że jak się z tym uporam, to już będzie z górki.
O ile się uporam.
Zauważyłam ostatnio u Marysi w łóżku mały ręcznik koło poduszki.
- po co Ci ten ręcznik, kochanie?
- żeby wycierać w niego ŁYZY!
wtorek, 12 stycznia 2016
dorosłość Antosia.
Antoszek skończył pół roku.
Od rana opowiadałam mu, jak ważny jest dla niego dzisiejszy dzień.
Dzień, w którym wkracza w drugie półrocze życia.
Kiedy staje się niemal dorosły.
Kiedy prawie wszystko się zmienia.
Dzień, w którym dostanie JEDZENIE.
Ugotowałam zupkę.
Papkę z marchewki i ziemniaka, ale czułam, jakbym serwowała co najmniej chateaubriand z polędwicy wołowej przykryty plastrem foie gras podany na truflowo-borowikowym puree.
Antoś natomiast czuł papkę.
Z marchewki i ziemniaka.
Pierwszą łyżeczkę wypłuł, a na drugą w ogóle dzioba nie otworzył.
To dziwne, bo sądziłam, że dzieci inaczej okazują zachwyt jedzeniem ;)
Ale je, czy nie, jest cudny.
Cudna Kluseczka i jego 183-dniowe stópki.
Od rana opowiadałam mu, jak ważny jest dla niego dzisiejszy dzień.
Dzień, w którym wkracza w drugie półrocze życia.
Kiedy staje się niemal dorosły.
Kiedy prawie wszystko się zmienia.
Dzień, w którym dostanie JEDZENIE.
Ugotowałam zupkę.
Papkę z marchewki i ziemniaka, ale czułam, jakbym serwowała co najmniej chateaubriand z polędwicy wołowej przykryty plastrem foie gras podany na truflowo-borowikowym puree.
Antoś natomiast czuł papkę.
Z marchewki i ziemniaka.
Pierwszą łyżeczkę wypłuł, a na drugą w ogóle dzioba nie otworzył.
To dziwne, bo sądziłam, że dzieci inaczej okazują zachwyt jedzeniem ;)
Ale je, czy nie, jest cudny.
Cudna Kluseczka i jego 183-dniowe stópki.
czwartek, 7 stycznia 2016
Nie wiem, jak to się stało, że już po świętach.
I że nastał nowy rok. Skoro jednak już jest, niech będzie szczęśliwy, czego Wam i sobie życzę.
Szczęśliwy i pełny miłości.
Marysia już nie zazdrości kuchennego plakatu.
Stworzyła własny.
A dywan do dziecięcego pokoju, który okazał się za mały, jest jednak w sam raz.
W sam raz, żeby Antoszkowi położyć drugi.
Już zamówiłam.
I że nastał nowy rok. Skoro jednak już jest, niech będzie szczęśliwy, czego Wam i sobie życzę.
Szczęśliwy i pełny miłości.
Marysia już nie zazdrości kuchennego plakatu.
Stworzyła własny.
A dywan do dziecięcego pokoju, który okazał się za mały, jest jednak w sam raz.
W sam raz, żeby Antoszkowi położyć drugi.
Już zamówiłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)