Krok pierwszy - wybierz odpowiednie miejsce i czas.
Polecam Szwecję w drugiej połowie sierpnia.
Pogoda gwarantowana! Serio, wiatr, deszcz i zimno masz jak w banku!
Krok drugi - zabierz ze sobą rodzinę.
I koniecznie dzieci, najkonieczniej! Sześciolatka i roczniak nadają się znakomicie.
Wypoczynek z dziećmi nabiera nowego, zupełnie nieoczekiwanego znaczenia!
Można powiedzieć - przeciwstawnego.
Krok trzeci - zadbaj o atrakcje.
Np. zwiedź Sztokholm.
W deszczu, pod parasolem uginającym się na wietrze.
W tłumie, z ząbkującym synkiem i znudzoną córeczką.
Zwiedzaj tak długo, aż towarzyszący Ci zakonnik zacznie głośno dziękować Bogu za celibat.
Krok czwarty - zdaj się trochę na los, na pewno przygotuje coś ekstra!
Nam zafundował gorączkę u Antoszka drugiego dnia pobytu. I trzeciego. I czwartego.
Piątego wróciliśmy do domu.
Krok piąty - urozmaicaj podróż! Leć samolotem, jedź pociągiem i samochodem.
Dzięki temu nie będzie nudno i dowiesz się, czego najbardziej nie lubią twoje dziateczki.
Antonio bezsprzecznie auta.
Także ten...
Fajnie było! :)
A dziś skończyłam już wszystkie urlopy i poszłam do pracy.
Zasłużyłam!
Ale nie jestem szczęśliwa.
Antoś pół dnia przepłakał, a ja mam ochotę płakać z nim.
poniedziałek, 22 sierpnia 2016
piątek, 22 lipca 2016
Nie mam czasu na tym urlopie.
Wypoczynkowym w dodatku, bo macierzyński już mi się skończył.
Nie mam czasu, bowiem wypoczywam.
(w nocy, jak dzieci śpią, chyba, że się budzą, a budzą się, Antoniusz znaczy się budzi. bambilion razy się budzi.)
(Marysia się nie budzi, Marysia śpi, jak już zaśnie oczywiście, a zasypiać próbuje później niż ja, bo ma już przecież 6 lat i jest dorosła.)
Także jak już mówiłam, wypoczywam.
Teraz wypoczywam szczególnie, bo Antoś miał katar, a jak Antoś ma katar, to w nocy ma kaszel, a jak w nocy ma kaszel, to ma wymioty, a jak Antoś ma w nocy wymioty, to ja mam spanie z głowy, a rano mam potem dużo prania. Ale wypoczywam serio, bo od wczoraj już nie wymiotuje!
Dziś to już w ogóle wypoczywam najbardziej na świecie, bo to ostatni dzień, który Marysia spędza w przedszkolu, a od jutra do września będzie miała wakacje! Będzie mogła wypocząć.
A ja z nią.
Pojedziemy na chwilę do dzieciowych Dziadków, wypocząć!
A potem tydzień powypoczywam sama z dziećmi.
A potem lecimy jeszcze na parę dni do Szwecji.
22 sierpnia wracam do pracy i skończy się moje wypoczywanie.
Chwilami doczekać się nie mogę.
Wypoczynkowym w dodatku, bo macierzyński już mi się skończył.
Nie mam czasu, bowiem wypoczywam.
(w nocy, jak dzieci śpią, chyba, że się budzą, a budzą się, Antoniusz znaczy się budzi. bambilion razy się budzi.)
(Marysia się nie budzi, Marysia śpi, jak już zaśnie oczywiście, a zasypiać próbuje później niż ja, bo ma już przecież 6 lat i jest dorosła.)
Także jak już mówiłam, wypoczywam.
Teraz wypoczywam szczególnie, bo Antoś miał katar, a jak Antoś ma katar, to w nocy ma kaszel, a jak w nocy ma kaszel, to ma wymioty, a jak Antoś ma w nocy wymioty, to ja mam spanie z głowy, a rano mam potem dużo prania. Ale wypoczywam serio, bo od wczoraj już nie wymiotuje!
Dziś to już w ogóle wypoczywam najbardziej na świecie, bo to ostatni dzień, który Marysia spędza w przedszkolu, a od jutra do września będzie miała wakacje! Będzie mogła wypocząć.
A ja z nią.
Pojedziemy na chwilę do dzieciowych Dziadków, wypocząć!
A potem tydzień powypoczywam sama z dziećmi.
A potem lecimy jeszcze na parę dni do Szwecji.
22 sierpnia wracam do pracy i skończy się moje wypoczywanie.
Chwilami doczekać się nie mogę.
wtorek, 12 lipca 2016
Antoszek.
Pstryk...
Czary jakieś! Kiedy, pytam, kiedy? I jak? i dlaczego?
Syneczku najdroższy,
bądź szczęśliwy.
wtorek, 21 czerwca 2016
Antoś skończył 11 miesięcy.
Właściwie to już ponad tydzień temu, ale wakacjowaliśmy...
Jedenastomiesięczny Antoszek nie ma kompleksów.
Niezawstydzony raczkował po placu św. Marka, bez skrępowania wchodził do najdroższych włoskich butików i rozdawał uśmiechy turystom ze wszystkich krajów świata.
Próbuje stać i nie upadać, ale o ile z pierwszym jakoś sobie radzi, drugie jest jeszcze poza jego zasięgiem.
Pięknie woła 'mama' i mam wrażenie, że robi to świadomie.
Pokazuje, gdzie kotek/piesek/koń/mama mają oko i nos.
Gdy słyszy samolot spogląda w niebo.
Próbuje dopasowywać kształty w sorterze (bez sukcesów, ale się nie poddaje).
Macha 'papa', bije brawo, czesze włoski szczotką, wyciera podłogę ściereczką, zakłada czapkę na głowę.
Bawi się w berka.
Uwielbia grać w piłkę.
Zżera kamloty.
Ma 6 zębów, dostał pierwszą pastę do nich, od dawna odmawia ssania smoczka, od zawsze nie odmawia ssania piersi, w nocy budzi się wciąż bamblion razy.
I nie dostał się do żłobka...
Co to będzie ze studiami, jak już ze żłobkiem są problemy? ;)
Ale tak poważnie, to sprawa jest poważna, bo miejsc nie ma ani w publicznych, ani prywatnych placówkach położonych w rozsądnych odległościach od naszego domu. W jednym z prywatnych żłobków niedaleko naszego osiedla na liście rezerwowej jest już 15 maluchów, co tak naprawdę oznacza, że nie ma żadnych szans, że się miejsce dla Antoszka znajdzie. Martwię się coraz bardziej, bo lada chwila wracam do pracy, a opieki dla Antosia nie ma. Czekam teraz na jakąś rekrutację uzupełniającą i nerwowo obgryzam paznokcie.
Marysia za to miała dziś pożegnanie przedszkola.
Takie oficjalne, bo jeszcze cały lipiec będzie do niego chodzić.
W sierpniu laba, a od września szkoła.
Taki lajf.
Mała była też ostatnio na fluoryzacji u dentysty (tak, wiem, fluor to zuuuuo!) i wciąż może się chwalić ząbkami bez ani jednego ubytku, co podobno nie zdarza się u sześciolatków często. Wszystkie ząbki ma zdrowe i wszystkie ma mleczne. Czekamy teraz na stałe.
Marysia do szkoły się dostała.
Chociaż ona.
Teraz jeszcze trzeba ją zapisać do świetlicy i tutaj sprawa już nie wygląda różowo.
Wkurza mnie to nasze 'prorodzinne' państwo i wkurza mnie to cudne 500 plus, którego zresztą na oczy jeszcze nie widziałam, a które mogę sobie w buty wsadzić, bo żłobek dla Antka kosztuje 1500 i i tak nie ma w nim miejsc, świetlica dla Marysi będzie albo nie, a opiekunka zabierze niemal całą moją pensję.
Właściwie to już ponad tydzień temu, ale wakacjowaliśmy...
Jedenastomiesięczny Antoszek nie ma kompleksów.
Niezawstydzony raczkował po placu św. Marka, bez skrępowania wchodził do najdroższych włoskich butików i rozdawał uśmiechy turystom ze wszystkich krajów świata.
Próbuje stać i nie upadać, ale o ile z pierwszym jakoś sobie radzi, drugie jest jeszcze poza jego zasięgiem.
Pięknie woła 'mama' i mam wrażenie, że robi to świadomie.
Pokazuje, gdzie kotek/piesek/koń/mama mają oko i nos.
Gdy słyszy samolot spogląda w niebo.
Próbuje dopasowywać kształty w sorterze (bez sukcesów, ale się nie poddaje).
Macha 'papa', bije brawo, czesze włoski szczotką, wyciera podłogę ściereczką, zakłada czapkę na głowę.
Bawi się w berka.
Uwielbia grać w piłkę.
Zżera kamloty.
Ma 6 zębów, dostał pierwszą pastę do nich, od dawna odmawia ssania smoczka, od zawsze nie odmawia ssania piersi, w nocy budzi się wciąż bamblion razy.
I nie dostał się do żłobka...
Co to będzie ze studiami, jak już ze żłobkiem są problemy? ;)
Ale tak poważnie, to sprawa jest poważna, bo miejsc nie ma ani w publicznych, ani prywatnych placówkach położonych w rozsądnych odległościach od naszego domu. W jednym z prywatnych żłobków niedaleko naszego osiedla na liście rezerwowej jest już 15 maluchów, co tak naprawdę oznacza, że nie ma żadnych szans, że się miejsce dla Antoszka znajdzie. Martwię się coraz bardziej, bo lada chwila wracam do pracy, a opieki dla Antosia nie ma. Czekam teraz na jakąś rekrutację uzupełniającą i nerwowo obgryzam paznokcie.
Marysia za to miała dziś pożegnanie przedszkola.
Takie oficjalne, bo jeszcze cały lipiec będzie do niego chodzić.
W sierpniu laba, a od września szkoła.
Taki lajf.
Mała była też ostatnio na fluoryzacji u dentysty (tak, wiem, fluor to zuuuuo!) i wciąż może się chwalić ząbkami bez ani jednego ubytku, co podobno nie zdarza się u sześciolatków często. Wszystkie ząbki ma zdrowe i wszystkie ma mleczne. Czekamy teraz na stałe.
Marysia do szkoły się dostała.
Chociaż ona.
Teraz jeszcze trzeba ją zapisać do świetlicy i tutaj sprawa już nie wygląda różowo.
Wkurza mnie to nasze 'prorodzinne' państwo i wkurza mnie to cudne 500 plus, którego zresztą na oczy jeszcze nie widziałam, a które mogę sobie w buty wsadzić, bo żłobek dla Antka kosztuje 1500 i i tak nie ma w nim miejsc, świetlica dla Marysi będzie albo nie, a opiekunka zabierze niemal całą moją pensję.
piątek, 17 czerwca 2016
Dwa dni po dniu matki, Matka Małżona odeszła.
Już nie cierpi, co jest jedyną, choć słabą, pociechą dla bliskich. Innej jednak nie ma i nie będzie, więc tak trzeba powtarzać: już nie cierpi.
Gdyby to jednak ode mnie zależało mogłaby nie cierpieć i żyć.
Ale nie zależy.
(Swoją drogą nie chciałabym wyjść na nieczułą zołzę, ale to tylko Teściowe mogą taki numer wywinąć i umrzeć na kilka dni przed planowanym od pół roku wyjazdem na wakacje!)
Na wakacje mimo smutnych okoliczności pojechaliśmy.
Droga była upiorna, ale i tak lepsza niż sądziłam i dotarliśmy na miejsce przed zimą ;)
Antoś darł się nie tak bardzo strasznie i nie tak bardzo głośno, jak potrafi. Kochane dziecko!
Obrażeni na kapryśny Bałtyk, pojechaliśmy do Włoch, żeby było ciepło i słonecznie.
Żeby był piasek.
I żeby był spokój.
O matczyna naiwności!
Ciepło było, słonecznie bywało, a deszczu spadło tyle, że kiedy odwiedziliśmy Wenecję stwierdziłam- wypisz wymaluj nasz kemping! ;)
Ale i tak było cudnie.
O tak.
Już nie cierpi, co jest jedyną, choć słabą, pociechą dla bliskich. Innej jednak nie ma i nie będzie, więc tak trzeba powtarzać: już nie cierpi.
Gdyby to jednak ode mnie zależało mogłaby nie cierpieć i żyć.
Ale nie zależy.
(Swoją drogą nie chciałabym wyjść na nieczułą zołzę, ale to tylko Teściowe mogą taki numer wywinąć i umrzeć na kilka dni przed planowanym od pół roku wyjazdem na wakacje!)
Na wakacje mimo smutnych okoliczności pojechaliśmy.
Droga była upiorna, ale i tak lepsza niż sądziłam i dotarliśmy na miejsce przed zimą ;)
Antoś darł się nie tak bardzo strasznie i nie tak bardzo głośno, jak potrafi. Kochane dziecko!
Obrażeni na kapryśny Bałtyk, pojechaliśmy do Włoch, żeby było ciepło i słonecznie.
Żeby był piasek.
I żeby był spokój.
O matczyna naiwności!
Ciepło było, słonecznie bywało, a deszczu spadło tyle, że kiedy odwiedziliśmy Wenecję stwierdziłam- wypisz wymaluj nasz kemping! ;)
Ale i tak było cudnie.
O tak.
środa, 25 maja 2016
Marysia wróciła z przedszkola głodna.
- nie smakował Ci obiad, córeczko?
- zupa była paskudna!
- a jaka to była zupa?
- niedobra!
Tak, to wiele wyjaśnia.
Matka jednak drąży dalej.
- a drugie danie?
- też niedobre! jakiś sos dziwny...
- a próbowałaś?
- nie! - wzdryga się dziecię.
No przecież, jak próbować, jak dziwne.
Antoszek za to próbuje chętnie.
Piasku, kamlotów, trawy, błota, kwiatków, łopatek, foremek, auteczek i chusteczek.
A kiedy daję mu na talerzyku cząstki brokuła, to włącza mu się wewnętrzny alarm:
uwaga, uwaga! trucizna!!! ostrzeżenie! nie wkładać bo buzi!!!
Wyrosną. Mówię sobie i biorę głęboki oddech.
Jasne, że wyrosną, w sumie nie znam chyba żadnego dorosłego niejadka.
I tylko jedno filozoficzne pytanie mnie nęka, o pierwszość - oni wyrosną, czy ja osiwieję?
A jutro dzień matki.
I nie mogę o nim myśleć inaczej niż jak o ostatnim, jaki będzie miał z kim świętować małżon.
Chwyta mnie to mocno za serce, bo strat dotkliwszych niż utrata matki nie ma na świecie wiele.
- nie smakował Ci obiad, córeczko?
- zupa była paskudna!
- a jaka to była zupa?
- niedobra!
Tak, to wiele wyjaśnia.
Matka jednak drąży dalej.
- a drugie danie?
- też niedobre! jakiś sos dziwny...
- a próbowałaś?
- nie! - wzdryga się dziecię.
No przecież, jak próbować, jak dziwne.
Antoszek za to próbuje chętnie.
Piasku, kamlotów, trawy, błota, kwiatków, łopatek, foremek, auteczek i chusteczek.
A kiedy daję mu na talerzyku cząstki brokuła, to włącza mu się wewnętrzny alarm:
uwaga, uwaga! trucizna!!! ostrzeżenie! nie wkładać bo buzi!!!
Wyrosną. Mówię sobie i biorę głęboki oddech.
Jasne, że wyrosną, w sumie nie znam chyba żadnego dorosłego niejadka.
I tylko jedno filozoficzne pytanie mnie nęka, o pierwszość - oni wyrosną, czy ja osiwieję?
A jutro dzień matki.
I nie mogę o nim myśleć inaczej niż jak o ostatnim, jaki będzie miał z kim świętować małżon.
Chwyta mnie to mocno za serce, bo strat dotkliwszych niż utrata matki nie ma na świecie wiele.
piątek, 13 maja 2016
Mamy maj.
W maju mamy majowe kryzysy.
Rodzicielskie.
Kocham te moje dzieciątka jak stąd do kosmosu (i z powrotem), a 5 razy dziennie mam ochotę wysłać je w ten kosmos (nad powrotem wciąż rozważam).
Marysia weszła w okres piszczenia, marudzenia i bania się.
Jedzie na rowerze, z prędkością emeryta, po prostej drodze, bez zakrętów i człowieków i 'boi się!'
- czego się boisz, Marysiu?
- słupa!!! - chlipię dziecię.
Ta, rzuci się na nią z zębami. Stoi tam taki przyczajony od lat i tylko czeka na Marysię.
Ale w sumie nie jest najgorzej, bo koleżanka opowiadała mi, że jej synek wieczorem też się bał, we własnym łóżku.
- czego, Marcinku?
- że szafa się na mnie przewlóci!
Marysia boi się też, kiedy wołam, żebym uważała, bo ślimaka nadepnie.
- wystlaszyłaś mnie!!! Łaaa!!!
A na placu zabaw, kiedy małżon wyskoczył z krzaków z dziką radością i równie dzikiem okrzykiem (faceci!!! witki opadają!), poskarżyła się na cały park:
- mamo, tato mnie BAŁ!!!
Antoniusz za to nie boi się niczego.
Schodzenia z kanapy głową w dół, wchodzenia na stół i do pralki, zjadania kamlotów i piasku, raczkowania po asfalcie i wychodzenia na balkon, kiedy matka nie patrzy.
Więc ja się boję.
Za niego i o niego.
W dodatku popsuł się Antoszek samochodowo.
Ryczy, jak go tylko do fotelika włożę.
Ryczy w aucie, gdy śpiewam.
Ryczy, gdy nie śpiewam.
Ryczy, gdy mu daje zabawki.
I gdy mu nie daje.
Ryczy, gdy jest śpiący, ale nie zasypia.
Ryczy gdy nie jest śpiący.
W zasadzie ryczy nieprzerwanie od włożenia do fotelika do wyjęcia z samochodu.
Już czuję, jak wspaniale będzie nam się jechało w przyszłym miesiącu na wakacje.
Kawalątek drogi.
Do Włoch.
Ochrzciliśmy Antosia w niedzielę.
Wyglądał słodko.
I ryczał, oczywiście.
A wczoraj skończył 10 miesięcy.
W końcu zaczął gaworzyć (mammmmma!).
Umie znaleźć schowanego pod listkiem na macie robaczka, zakłada kółka na kijek, poproszony włącza karuzelkę i wkłada i wyciąga klocki z garnuszka.
Je szparagi! W przeciwieństwie do siostry, która nimi pluje.
I jest cudny :)
W maju mamy majowe kryzysy.
Rodzicielskie.
Kocham te moje dzieciątka jak stąd do kosmosu (i z powrotem), a 5 razy dziennie mam ochotę wysłać je w ten kosmos (nad powrotem wciąż rozważam).
Marysia weszła w okres piszczenia, marudzenia i bania się.
Jedzie na rowerze, z prędkością emeryta, po prostej drodze, bez zakrętów i człowieków i 'boi się!'
- czego się boisz, Marysiu?
- słupa!!! - chlipię dziecię.
Ta, rzuci się na nią z zębami. Stoi tam taki przyczajony od lat i tylko czeka na Marysię.
Ale w sumie nie jest najgorzej, bo koleżanka opowiadała mi, że jej synek wieczorem też się bał, we własnym łóżku.
- czego, Marcinku?
- że szafa się na mnie przewlóci!
Marysia boi się też, kiedy wołam, żebym uważała, bo ślimaka nadepnie.
- wystlaszyłaś mnie!!! Łaaa!!!
A na placu zabaw, kiedy małżon wyskoczył z krzaków z dziką radością i równie dzikiem okrzykiem (faceci!!! witki opadają!), poskarżyła się na cały park:
- mamo, tato mnie BAŁ!!!
Antoniusz za to nie boi się niczego.
Schodzenia z kanapy głową w dół, wchodzenia na stół i do pralki, zjadania kamlotów i piasku, raczkowania po asfalcie i wychodzenia na balkon, kiedy matka nie patrzy.
Więc ja się boję.
Za niego i o niego.
W dodatku popsuł się Antoszek samochodowo.
Ryczy, jak go tylko do fotelika włożę.
Ryczy w aucie, gdy śpiewam.
Ryczy, gdy nie śpiewam.
Ryczy, gdy mu daje zabawki.
I gdy mu nie daje.
Ryczy, gdy jest śpiący, ale nie zasypia.
Ryczy gdy nie jest śpiący.
W zasadzie ryczy nieprzerwanie od włożenia do fotelika do wyjęcia z samochodu.
Już czuję, jak wspaniale będzie nam się jechało w przyszłym miesiącu na wakacje.
Kawalątek drogi.
Do Włoch.
Ochrzciliśmy Antosia w niedzielę.
Wyglądał słodko.
I ryczał, oczywiście.
A wczoraj skończył 10 miesięcy.
W końcu zaczął gaworzyć (mammmmma!).
Umie znaleźć schowanego pod listkiem na macie robaczka, zakłada kółka na kijek, poproszony włącza karuzelkę i wkłada i wyciąga klocki z garnuszka.
Je szparagi! W przeciwieństwie do siostry, która nimi pluje.
I jest cudny :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)