czwartek, 9 stycznia 2014

Podpadłam Dziecięciu.
Nie było trudno. Nigdy nie jest.

Przez chwilę Marysia nie tylko mnie nie jubiła i byłam gupia, ale też zostałam karnie wysłana do kjainy smoków, żeby smoki te wystzeliwać.
W sumie lepiej chyba do smoków, niż w diabły?...
A wszystko przez to, że bardzo różnie rozumiemy z Marysią pojęcie 'ostatnia książeczka'.
Dziecię głośno i nerwowo tłumaczyło mi, że ostatnia znaczy, że po niej to jeszcze ze trzy (najostatniejsza! napjawdę najostatniejsza! oraz najostatniejsza, mamuniu, obiecuję!), a ja się upierałam, że wcale nie.
Na szczęście ostatecznie winy zostały mi darowane a Mała powiedziała nawet, że jestem jozkoszna. Ona też jest.
Kiedy śpi.



wtorek, 7 stycznia 2014

Marysia lubi zabawę w zgadywanki - jedna osoba myśli sobie o jakiejś rzeczy, a druga zgaduje, co pierwsza wymyśliła. Zadaje się pytania, na które odpowiadać można tylko 'tak' i 'nie': czy to jest w domu, czy na zewnątrz, czy to się je, czy to się rusza, itp.
jeszcze parę tygodni temu Marysiowe pytanie ograniczało się do:
- cy to śnieg?

teraz pozostajemy co prawda w klimacie, ale logika, jaką się Mała posługuje budzi mój (uzasadniony i obiektywny!) podziw. Marysia pomyślała, a ja pytam.
- czy to jest na dworze?
- tak!
- na dole?
- tak.. jak juz spadnie.
;)

Marysia lubi też 'dziadka kalesony'. Dobra jest w tym bardzo i naprawdę trudno ją zmylić albo rozśmieszyć.
- co masz na główce?
- dziadka kajesony!
- co było na obiad w przedszkolu?
- dziadka kajesony!
Nie działa nawet podstęp...
- co to jest: małe, na czterech łapkach i miauczy?
- dziadka kajesony!
Ale matka ma swoje sposoby ;)
- Marysiu, a co ty byś chciała na urodziny dostać?
- dziadka kale... MAMO! ale my się tak pzecież tylko bawimy!!!

Na koniec zagdaka z książeczki dla kilkulatków:
- jak się nazywa świąteczne ciasto ze świeczkami?
Marysia, łakomczuszek i znawca, rzecze:
- jóźnie - sejnik, cekoladowe, sarlotka...

niedziela, 5 stycznia 2014

Raz dwa.
Minęły święta, przyszedł nowy rok...

Dzień przed Wigilią naśmiewałam się z Marysi, że ma pryszcza na czole.
W wigilię przestałam się śmiać. Pryszcze wszędzie są znacznie mniej zabawne niż jeden na czole.
Święta spędziliśmy zatem nadzwyczaj spokojnie w towarzystwie Dziadków i ospy.
Szczęśliwie Mała chorobę zniosła bardzo dobrze, rozswędzona była tylko trochę, a zaraz po nowym roku (i z końcem wapniakowego urlopu) z błogosławieństwem doktura i zaświadczeniem, że kropkami już nie zaraża, potuptała do przedszkola.

Boże Narodzenie jest cudne.
Boże Narodzenie z Marysią i wpatrzonymi w nią jak w obrazek Dziadkami jest przecudne.
Uśmiecham się na wspomnienie przejętego Marysiowego oczekiwania na Mikołaja i jej szczere wyznanie, kiedy miała pojść sprawdzić, czy są już prezenty pod choinką:
- 'mamusiu, tlochę dygam!'
I te jej kolędy, wyśpiewane całym sercem i całym głosem!
Gra w 'nogi stonogi' i Marysiowe wieczne wymyślanie, co by tu jeszcze wykombinować, żeby wygrać...
Zdobienie pierniczków, lepienie aniołków z masy solnej, wspólne z Babcią pieczenie (i zjadanie) makowca...

Moim największym marzeniem jest móc święta przeżyć raz jeszcze w takim gronie, w takiej atmosferze.

środa, 11 grudnia 2013

W Marysiowym przedszkolu odbywają się zajęcia z religii.
A właściwie ma miejsce pamięciowe ogarnianie krótkich utworów wierszowanych o tematyce religijnej.
Dziś Mała pięknie wyrecytowała 'Aniele Boży', cały, łącznie z doprowadzaniem do żywota wiecznego.
Pochwaliłam i pytam, co to jest ten żywot.
Marysia popatrzyła na mnie z miną pt. serio matka nie wiesz? i rzekła:
- no płot taki pseciez!
No przecież.

Nie tylko katechetka nie do końca się sprawdza w roli.
Mnie dziś zalała świadomość mojej matczynej wyrodności.
Leżymy sobie bladym świtem w łóżku, jedno oko mam przymknięte...
Marysia gorąco zachęca do bycia strasznym wilkiem. Wydobywam z siebie przerażające 'łaaaa', ale Mała nie jest zadowolona:
- mamusiu! ale nie tak krzyc, tylko głośno! tak baldzo głośno! tak, jak wtedy, kiedy krzycys na mnie!
 


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Ten Mikołaj to jest jednak niezła frajda!

Wybieranie, pakowanie, zakradanie się w ciemnościach...
Nieciepliwe potupywanie.
Nutka niepewności.
Radość oczekiwania.

I w końcu! No w końcu!
Dziecię oczka swe cudne otwiera i woła 'był!!!'
Tak. Mikołaj to prawdziwa przyjemność dla wapniaków ;)

Pytam potem Małą, czy widziała w nocy Mikołaja.
Marysia, z pełnym przekonaniem:
- nie. ale cułam go. Naplawdę go cułam!

Swoją drogą zachwyca mnie wdzięczność kurdupli.
Marysia w swojej mikołajkowej paczce znalazła kilka książeczek ('czupieńki i gwiazdka' i 'nusia i wilki' stały się natychmiast najulubieńszymi), jajko niespodziankę i 6 batoników kinder.
batoniki od razu schowała i powiedziała, że zawiezie do babci.
'jeden dla MNIE!!! djugi dla babci, tzeci dla ciebie, i jesce dla dziadka i taty i wujcia!'
A jajko podzieliła na pół i dała mi jedną część tak sama z siebie, czym mnie kompletnie rozczuliła, bom matka wyrodna i słodyczy na co dzień dziecku nie daje, sądziłam więc, że mała korzystając z okazji połknie czekoladę razem z papierkiem!
Podniosłam opadnięty kłapak i pożarłam z córką jajko jeszcze przed wyjściem z łóżka :)
W środku był pierścionek z hello kitty, który Marysia od razu założyła na palec i powiedziała:
- ja to chyba bajdzo gzecna byłam, co?
A potem ubrała się, umyła zęby i podreptała do przedszkola dumna jak paw.
Bez rękawiczki na jednej rączce.

piątek, 22 listopada 2013

Marysiowe manifestacje niezadowolenia ewoluują.
Trochę jej szkoda czasu na machanie łapkami i długie piski, które rzadko przynoszą oczekiwany rezultat, postanowiła więc sprawę przedstawiać jasno.
Początek dotychczasowych akcji Marysia uznała chyba za dobry, bo tutaj modyfikacji nie ma - rzut na kolana i szybkie ukrycie główki między rączkami. Jest spektakularnie, jest gwałtownie. Jest ok.
A potem zmiany!
Już nie ma płaczów i pisków w nieskończoność!
A przynajmniej nie tylko.
Patrzy to moje kochane, słodkie maleństwo w ócz mych błękit i rzuca:
- cy chces, zebym była smutna?! no chces??
Oczywiście nie chcę.
Ale czasem Marysi samo takie zapewnienie nie przekonuje...
- będę plakała i plakała! nawet nocą, i całą drogę do psiedskiola!
- i się nie uspokoje! nigdy się juz nie uspokoję!
doprowadzona do ostateczności rzecze:
- nie jubię cię! jesteś gupia!

Czasem, gdy odwiedzamy Dziadków, Dzięcię czuje wsparcie.
woła wtedy, z wysokości dziadkowych ramion:
- no i cio tam, zgjedulce?
A gdy wyjątkowa przykrość (łyżeczka za bardzo na prawo, nocnik za bardzo na lewo, mleczko ze złego kubeczka) spotka ją w domu Dziadków łkaniem słusznym i żałosnym przywoła Babcię i poskarży się:
- mama mnie jozpłakała!!!

Otuchy dodaje mi myśl, z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie przechodząca - to oto rozkoszne stworzonko będzie miało kiedyś swoją córeczkę. Taką samą jak ona :)

piątek, 15 listopada 2013

Marysia powinna dopisać do mikołajowego listu ochraniacze na kolana.
Szkoda, żeby jej się tak obtłukiwały, kiedy po raz milion pięćset sto dziewięćsetny rzuca się na nie w  rozpaczy (a główkę chowa między rączki i łka żałośnie).
Rozpacz jest oczywiście uzasadniona.
albowiem:
- łyżeczka do jogurtu została położona o pół centymetra za bardzo na prawo od kubeczka
- jogurt został otworzony w całości, a przecież wysyłała mentalne wiadomości, że życzy sobie, żeby wieczko trzymało się lekko na krawędzi
- nocnik stał nie w tym miejscu
- paskudne wapniaki podały dziecku żółty ręczniczek, kiedy o taki prosiło, ale myślało przecież o zielonym!!!
- kołderka ma nie ten obrazek
- misia życzyła sobie mieć podanego z góry łóżeczka, nie z boku
- jest jeden łyk mleka w kubeczku za dużo
- kubek miała podać mama, nie tata!
- ubierać się do przedszkola??? czyście, zgredulce, do reszty zgłupieli???
- czapka na dwór?!
oraz wiele, wiele, WIELE, WIEEEEELE podobnych dramatów...

Kochany święty Mikołaju,
dla mnie przygotuj proszę meliskę.
Albo lepiej lampkę wina.
Albo dwie.
Butelki.